Szesnasta godzina wybiła szybciej niż mogłabym się spodziewać. Gdy wszyscy dotychczas zajęci rozwiązywaniem zadań uczniowie znienacka zerwali się ze swoich ławek, chwycili plecaki i rzucili się do wyjścia jak na załamanie karku, ja wciąż siedziałam na moim miejscu tępo zamyślona, z gumką od ołówka między mocno zaciśniętymi zębami oraz przydługim włosem owiniętym na środkowym palcu. Oparta byłam o stolik lewym łokciem, a czoło miałam przytrzymywane w górze przez otwartą dłoń. W moich oczach lśniła panika. Oddychając z wysiłkiem zamknęłam otwarty dotychczas zeszyt w kratkę i wrzuciłam go zamaszyście do torby.
- Debro! - upomniała mnie stojąca przy drzwiach nauczycielka od matematyki. - Lekcje już się skończyły. Spakuj się i wychodź bo muszę zamknąć. - zażądała, po czym widocznie zniecierpliwiona chwyciła w palce metalową klamkę i spojrzała na moją roztargniętą twarz surowym wzrokiem. Westchnęłam ciężko. Mrucząc ciche "okej" spakowałam do piórnika wszystkie porozwalane na ławce długopisy i wrzucając wszystko niedbale do plecaka, podniosłam się z niewygodnego krzesła, taszcząc ze sobą torbę aż do lekko zbitej z tropu profesorki.
- Wszystko w porządku? - spytała, gdy otworzyła mi przejście. Przytaknęłam tylko głową i ruszyłam na korytarz jakbym zaraz miała umrzeć. Nauczycielka szybko zamknęła potem klasę i zerkając jeszcze na mnie posępnie potruchtała do pokoju nauczycielskiego w którym miała zostawić klucze i dziennik. Przewróciłam poirytowana oczami. Wszystko dookoła mnie stało się puste, smutne i kompletnie bez życia. Wszystkie pomieszczenia, opustoszały a korytarze stały się kompletnie zamknięte, prawie klaustrofobiczne. Zrobiło mi się smutno.
Jak najszybciej opuściłam szkolny budynek.
Kiedy wyszłam na zalany wodą parking moje tenisówki od razu zatopiły się w przypadkowej kałuży. Przeklęłam pod nosem. Razem z padającym rzęsiście deszczem rzuciłam się biegiem przed siebie i ciapkając dotarłam do pobliskiego przystanka autobusowego, gdzie kompletnie niespodziewanie potknęłam się o wystającą płytkę. Teraz, można byłoby pomyśleć, że w tamtej chwili miałaby nastąpić jakaś niewiarygodnie romantyczna scena, gdzie zabójczo przystojny facet złapałby mnie w pasie uchronił przed zderzeniem z betonem. No cóż... chyba nie miałam takiego szczęścia, bo po sekundzie strachu mój nos boleśnie zderzył się z wilgotną, kamienną kafelką. Poczułam jak w nerwach całego mojego ciała pojawia się ostry ból. Krew przestała mi krążyć w żyłach, a zdarta skóra na dłoniach zaczęła piec.
- Kurwa mać... - warknęłam dotykając wargami chodnika. Na ustach zostało mi potem kilka kamyków i piachu, którym sekundę potem zaczęłam prychać na wszystkie strony.
- Wszystko okej? - usłyszałam nagle.
Znienacka bardzo zimne dłonie złapały mnie za ramiona i ostrożnie pociągnęły mój tors do góry. Całkowicie obolała jęknęłam coś niewyraźnie, po czym gdy usiadłam chwiejnie na praktycznie sparaliżowanych kolanach, z łzami w oczach złapałam się z nos. Na szczęście nie krwawił ani nie wydawał się być złamany, może najwyżej trochę potłuczony.
- Złamałaś sobie coś? - spytał chłodny ton nieznajomego, a zaraz potem jego równie zimne ręcę oderwały moje od bolącego nosa i zaczęły delikatnie dotykać wrażliwą kość.
- Ała! - pisnęłam z zamkniętymi szczelnie powiekami, kiedy przejechał ostrożnie po miejscu który tak mnie zabolał, że aż przebiegł mnie po twarzy dreszcz. - Jesteś nie delikatny! - jęknęłam przeciągle, otwierając przy tym powoli oczy.
Bum! I o to mój książe na białym koniu!...
Zdezorientowana skrzyżowałam spojrzenie z przepięknym widokiem migdałowych oczu z tęczówkami w kolorze płynnego złota, przeciętego paroma czysto brązowymi cętkami o drapieżnym wyglądzie. Chłopak o pociągłej, bladej twarzy, sinych worach pod oczami, ostrych rysach twarzy oraz pełnych, brzoskwiniowych ustach, uśmiechnął się krzywo, unosząc przy tym brwi. Na głowie miał typowo francuski beret zasłaniający mu burzę włosów o barwie rdzy a szyje opatulił w szmaragdowy szalik. Jego tors opinała biała, bawełniana koszula, na której leżała zielona kamizelka w kratę. Na nogach za to miał ładne, beżowe spodnie, a na stopach krwisto czerwone tenisówki.
- Nie mam nic złamanego, przepraszam za kłopot... - mruknęłam zawstydzona odwracając przy tym wzrok. Palce nastolatka nareszcie odczepiły się od mojego nosa, choć ich temperatura chcąc nie chcąc przynosiła mi ulgę. Przełknęłam głośno ślinę.
- Jak się nazywasz? - spytał mnie sztywno brązowooki bóg.
- Debra White, a ty? - Jego źrenice z każdym ukradkowym zerknięciem, co raz bardziej usypiały moje dotychczas wyostrzone zmysły. Momentalne przypomniał mi się Lysander i jego ogromne oczy w odmiennych kolorach.
- Edward. - Kiedy się przedstawił znienacka wybuchłam głośnym śmiechem.
- Niech zgadnę... - powiedziałam szelmowsko. - na nazwisko masz Cullen i jeździsz srebrnym volvo? - żachnęłam na co kucający Edward również się zaśmiał.
- Na nazwisko mam Grey, a jedyny mój środek pojazdu to publiczny autobus. Nie podglądam też nastolatek gdy śpią, nie błyszczę w świetle dnia ani nie poluje na zwierzęta. Jestem wegetarianinem. - stwierdził, a jego głos gwałtownie stał się ciepły jak miód opatulający mi uszy.
- Edward Cullen też tak mówił. - wydukałam pomiędzy ciągłym chichotaniem.
- Co racja to racja...
- Debra! Wszystko okej?
Czyiś krzyk nagle przerwał nam rozmowę. Zdziwiona odwróciłam się w stronę dobiegających wrzasków. Kiedy zrozumiałam kto tak nawoływał, moje źrenice momentalnie się rozszerzyły... Lys, o wilku mowa. Białowłosy chłopak razem z wysoką, czerwoną małpą u boku biegł do mnie z zmartwieniem wypisanym na twarzy. Nim jednak zdąrzyliby do nas chociażby dotrzeć Edward podniósł się do góry, po czym jakby chciał coś udowodnić mnie lub chłopakom, złapał mnie pod pachami i błyskawicznie uniósł do góry, układając sobie moje ciało w ramionach.
- Który z nich to twój chłopak? - szepnął do mnie sekundę później.
- Żaden. - powiedziałam zawstydzona tym niespodziewanym gestem. - Jak chcesz się zgłosić to proszę bardzo... - dodałam z uśmiechem kładąc dłonie na jego szerokich barkach. Edward zachichotał.
- Nie zapomnę o tej ofercie...
- Widziałem jak upadasz na chodnik, złamałaś sobie coś? - zapytał zdyszany Lysander. Kiedy nareszcie dotarł do nas i obdarzył mój zaczerwieniony i podrapany profil miękkim uśmiechem.
- Nie, wszystko okej. - zapewniłam go, dziecinnie przy tym machając ułożonymi w powietrzu nogami.
- Stary! - powiedział szarmancko buntownik, gdy również łaskawie dotarł do mnie i dwóch zmartwionych książąt. - to jest jej sposób na podryw, a ty wszystko psujesz! - zaśmiał się złośliwie, na co ja pokazałam mu język.
- Cicho bo się wyda! - krzyknęłam żartobliwie.
~*~
- Powiesz mi łaskawie, po co przyjełaś numer tego lalusia? - spytał mnie Kastiel, gdy razem z szukającym czegoś w torbie Lysandrem usiedliśmy na małej ławeczce obok przystanku autobusowego. Ja czekałam na Vincenta, a oni... chyba na zbawienie ludzkości.
- Był miły... - stwierdziłam uśmiechnięta. Zadowolona z siebie schowałam karteczkę z numerem telefonu Edwarda w tylnej kieszeni naciągniętego swetra i westchnęłam sztucznie rozmarzona. Czerwonowłosy zupełnie jak oczekiwałam prychnął opryskliwie.
- Już pierwszego dnia próbujesz poderwać połowę szkoły? Co ty, Amber? - żachnął, krzyżując przy tym ręce na piersi, a biedny Lys wciąż zaciekle szukał czegoś w swojej torbie...
- Nie. - obaliłam stanowczo jego teorie. - Po pierwsze bo Amber kręci tylko z tobą, a ja nie gustuje w buntownikach, a po drugie ja nie przyjechałam do Forks żeby znaleźć miłość. Chcę w spokoju poświęcić się nauce. Żadnych amorów, całusów, imprez, biegania na zakupy, dzikich seksów ani plotkowania na korytarzu. - mruknęłam. Białowłosy odwrócił się wtedy i zerknął na mnie z niedowierzaniem. - No co?! - spytałam go z cieniem uśmiechu na twarzy.
- "Dzikich seksów"? - rzekł z politowaniem w oczach.
- A co? - odparłam wzruszając ramionami. - czego oczekujesz w takim wieku? Spytaj się Kastiela! Na pewno każda dziewczyna która trafiła z nim do jednego pokoju dostała traumy do końca życia... - szepnęłam z udawaną dyskrecją.
- Ty lepiej nie kuś rudzielcu bo ci się pięćdziesiąt twarzy Greya zacznie z kopciuszkiem mylić, gdy będziesz blisko mnie. - stwierdził Kas.
- Zboczeniec...
Haha, Świetny rozdział. Ciekawa jestem tego Edwarda. Oj ciekawa.
OdpowiedzUsuńNo i oczywiście Kas. Milusi jak zawsze. :D
Czekam niecierpliwie na next i pozdrawiam :*
nasz kochany milusi Kastiel i jego pięćdziesiąt twarzy Greya XDDD
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i czekam na next
Łał twój blog jest naprawdę świetny :D
OdpowiedzUsuńWpadłam przypadkiem i przeczytałam wszystkie za jednym razem :D
Chciałabym pisać tak dobrze jak ty :)
Czekam na następny i ciesze się że dodajesz i że starasz się dodawać rozdziały :D
Pozdrawiam :D