- Właściwie to, po co tu siedzicie? Czekacie na autobus? - spytałam w końcu z zaciekawieniem Kastiela i Lysandra, gdy to po raz kolejny zakończyłam kłótnie z buntownikem, po jego fatalnej przegranej ze mną w kółko i krzyżyk na zaparowanej szybie za naszymi plecami. Odkąd zadzwonił do mnie mój brat z wiadomością o spóźnieniu, chłopcy nie odstawili mnie na krok. Deszcz zaczął ponownie dawać się we znaki, wiatr szarpał mnie za włosy, a wiszący nieopodal naszych głów szyld przedstawiający reklamę pasty do zębów, groźnie skrzypiał. Wiecznie zamyślona mina białowłosego znienacka uległa zmianie. Jego wzrok oderwał się od szarego nieba, po czym z lekkim uśmiechem na ustach odchylił głowę w moją stronę. Widać było, że chciał coś powiedzieć, lecz powstrzymał się od wypowiedzi, dając przemówić wiecznie opryskliwemu i pełnemu energii Kastielowi o orzechowych tęczówkach.
- Musimy odebrać moją kuzynkę. Blondyna uparła się, że będzie chodziła na zajęcia pływackie, a jak wiesz najbliższy basen publiczny znajduje się dopiero w Seattle. - rzekł czerwonowłosy nieco melodramatycznym tonem. - Trudna z tym sprawa, szczególnie jeśli nie masz samochodu, a autobusy jeżdżą trzy razy w ciągu dnia roboczego. - dodał wzdychając. Obdarzył wtedy otoczenie zamyślonym spojrzeniem i opierając głowę na swoim prawym ramieniu, zaczął w leniwym tempie podgwizdywać sobie pod nosem marsz Torreadora. Wieść o kuzynce nieco podnieciła moje zaintrygowanie. Zaciekawiona przegryzłam wnętrze mojego policzka i zerknęłam pytająco na wpatrzonego w jakiś punkt przy mojej głowie Lysandra. "Pssyt" syknęłam do niego, wyrywając go z transu.
- On ma kuzynkę? - zapytałam szeptem, nachylając się przy tym dyskretnie do chłopaka. - Jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić Lys - stwierdziłam pogrążona w żartobliwym przestrachu. Białowłosy słysząc to, zaśmiał się cicho i kiedy zdezorientowany Kastiel zerknął na nas jak na idiotów, oboje wybuchnęliśmy chichotem, to znaczy - ja wybuchłam - Lys zasłonił sobie inteligentnie usta dłonią.
- Z czego tak lejesz rudzielcu? - żachnął Kas z uszczypliwym wyrazem twarzy. - Jeśli jest coś co uważasz za zabawne, to podziel się tym z nami, prawda Lys? Chętnie posłucham o tym co nachodzi twoją zboczoną głowę. Ja przykuty do łóżka, czy Lysander zabawiany biczem? - spytał, na co gwałtownie poczerwieniałam. To nie prawda, że byłam zboczona. Prędzej on miał kosmate myśli, skoro tak szczegółowo mnie wypytywał. Obrażona odwróciłam wzrok od Kastiela i zakładając ręce na piersi zerknęłam na białowłosego, szukając w nim choć odrobiny zrozumienia. Niestety on również nagle zbratał się buntownikiem, choć dobrze wiedział z czego chichotałam. Ty zdrajco! krzyknęła moja wewnętrzna bogini, a ja pokręciłam tylko głową w niedowierzaniu. Faceci, co za prymitywne istoty...
- To raczej ty powinieneś przestać sobie wyobrażać nie wiadomo co. Nie jesteś aż tak powalająco przystojny, bym myślała tylko o tym jak cię przykuć do łóżka. Prędzej zadzwoniłabym na policję deprawacie. - w pół wydukałam, w pół warknęłam, mrożąc poruszającego śmiesznie brwiami czerwonowłosego. - Ty też Lys! - dodałam zwracając się do nastolatka w wiktoriańskim stroju. - Twoje szczenięce zaciekawienie czyta ci się na twarzy. Przestań. - stwierdziłam stanowczo, czując jak twarz zaczyna mnie niemiłosiernie piec. - Trafił swój na swego. Wy faceci jesteście wszyscy tacy sami. - jęknęłam i przewracając oczami oficjalnie obraziłam się na każdego z nich. Moje oburzenie jednak tylko rozśmieszyło buntownika. Lysander przeprosił mnie za to grzecznie, chociaż widać było i tak, kwitnący mu cień uśmiechu na dyskretnie rozciągniętych wargach.
- Obraziłaś się na nas? - spytał mnie białowłosy po tym jak przez dobre pięć minut siedzieliśmy obok siebie cicho jak makiem zasiał. Odburczałam tylko coś nie wyraźnie w odpowiedzi. - Przepraszam. Wiesz, że Kastiel lubi sobie żartować z innych. - powiedział miękko, niczym rodzic tłumaczący swojego syna w szkole. Spojrzałam na to na niego krytycznie, a moja brew powędrowała wysoko do góry w wyrażeniu czegoś typu: Jaja sobie ze mnie robisz? "Tak jakbyś ty też nie miał w tym winy przyjemniaczku" chciałam mruknąć ale powstrzymałam się, wzdychając ciężko. Z sztuczną niechęcią zerknęłam dyskretnie na siedzącego przy mej lewicy buntownika, piszącego sobie coś beztrosko w telefonie. "Mam wybaczyć temu czemuś?" Spytałam niemo białowłosego, wskazując na jego przyjaciela kciukiem. - Przepraszam. - wyszeptał tylko z skruszeniem w głosie. Ech, niech mu będzie. Tym razem.
- To nic, wybaczam ci. To znaczy wam. - rzekłam niechętnie. Normalne rzadko się obrażałam i robiłam to tylko, gdy był do tego poważny powód, lub czegoś oczekiwałam. Tym razem żądałam szczerych przeprosin od Kastiela, ale raczej bym się ich nie doczekała. Nie pozostawało więc nic innego, jak odpuścić i uspokoić swoje kobiece ego, żądające zemsty. W końcu i tak dostanę to czego chcę.
- A właśnie... - rzucił znienacka obiekt moich rozmyślań. Zaintrygowana odwróciłam się do Kastiela, spoglądającego na nas zza komórki, jakby nagle przypomniało mu się coś niezwykle ważnego. - Słyszałem, że zakumplowałaś się z kochanką głównego gospodarza rudzielcu. - rzucił z tym swoim firmowym uśmieszkiem od którego za każdym razem mrowiła mnie pięść. Prychnęłam kpiąco.
- A nawet jeśli? Masz jakieś zastrzeżenia, co do mojej przyjaźni z Melanią, tato? - spytałam sarkastycznie. - Tak, zaprzyjaźniłam się z nią. Pomogła mi dzisiaj bardzo i nie rozumiem dlaczego ty jej nienawidzisz... ah! Wybacz, przecież ty lubisz tylko samego siebie, prawie zapomniałam. - mruknęłam.
- To dlatego, że inni nie dorastają mi do pięt złotko. - odpowiedział, absolutnie nie zrażony moją odpowiedzią. Książę się znalazł od siedmiu boleści. Jak Lysander może się z nim przyjaźnić?
- Czyli Lys to kto? Twój poddany? - Spytałam, ponownie szukając poparcia u białowłosego marzyciela siedzącego obok mnie. Jego jednak chyba nie obchodziła odpowiedź, bo westchnął tylko i zatracił się w widoku spadających z nieba zimnych łez matki natury. "Użyteczny ten Lys, jak twoja okryta tajemnicą kariera pisarska. Czyli w ogóle" żachnęła sceptycznie moja wewnętrzna bogini, a jej długie paznokcie zabębniły o twardą okładkę czytanej dotychczas książki mojego autorstwa.
- Lys nie jest kimś kogo toleruje, to on toleruje mnie, dlatego się przyjaźnimy - stwierdził. - Ale jestem lepszy od niego, serio. - wymruczał, seksownym tonem. Zgorzkniała mi na to mina.
- Och, nie wątpię. Szczególnie w gadaniu bredni i samoadoracji na pewno nikt nie jest ci równy ekscelencjo. - powiedziałam, wykonując przy tym szybki młynek ręką, jaki wykonywali mężczyźni, gdy przed kimś się kłaniali. - normalnie padam przed tobą płasko. Tak płasko, że aż całuje ziemię dekoltem.
- No i prawidłowo. Jakbyś jeszcze coś w tym dekolcie miała, to byłoby bardzo miło, nie powiem.
- Coś ci nie pasuje? Sugerujesz, że mam małe cycki przyjemniaczku? - warknęłam z masą naostrzonych sztyletów w oczach. Kastiel słysząc mnie, wzruszył ramionami z wymijającym uśmiechem na twarzy.
- Skoro tak to odbierasz, to sama musisz tak myśleć, nie? Chyba tak to działa u kobiet.
- Ty gnido... - syknęłam z drżącym przez gniew pięściami. - Pożałujesz, że to powiedziałeś...
- Czy to nie twój brat? Macha do ciebie. - Usłyszałam nagle spokojny ton Lysandra i jak smagana batem olałam śmiejącego się ze mnie Kastiela, odwracając gwałtownie głowę w stronę w którą patrzył białowłosy. Zabawne, że zwróciłam się tam się tak szybko, że aż złapał mnie skurcz w szyi, a gdy zobaczyłam charakterystycznie obitego, rodzinnego fiata i stojącą przy nim figurę Vincenta, moje oczy rozbłysnęły. Uśmiechnęłam się szeroko i odmachałam mu wstając błyskawicznie z ławki.
- Tak to on. - potwierdziłam, obserwującemu mnie Lysandrowi, zakładając przy tym plecak na ramię. - Podwieźć was gdzieś chłopcy? Nie mogę zabrać was do Seattle, ale może chociaż na jakiś inny przystanek autobusowy, bo tutaj nic prędko nie przyjedzie. - dodałam zakładając na głowę kaptur.
- Wiesz, my raczej... - powiedział Kastiel, ale tym razem to Lys gwałtownie mu przerwał.
- Nie przejmuj, coś na pewno zaraz przyjedzie, damy radę. Jedź i odpocznij od nas na dzisiaj. - rzekł z pokrzepiającym uśmiechem. Zbił mnie on trochę z tropu, ale byłam mu wdzięczna.
- No okej, to... to do jutra, cześć! - powiedziałam, po czym machając im jeszcze na pożegnanie, odwróciłam się na pięcie i popędziłam do wyczekującego mnie z szerokim wyszczerzem Vincenta.
- Mam dla ciebie niespodziankę w domu. - szepnął tajemniczo, kiedy wskoczyłam do samochodu i rozwaliłam się wygodnie na materiałowym siedzeniu, pachnącym wilgocią oraz dymem papierosowym.
- Niespodziankę? Jaką znowu niespodziankę? Nie mów mi, że zapchałeś kibel. - spytałam podejrzliwie.
- Nie no co ty! Mam dwadzieścia lat a nie dziesięć! Mam niespodziankę. Fajną niespodziankę. - zapewnił mnie, po czym sam wszedł do środka, zapiął pasy bezpieczeństwa, rzucił mi przelotny uśmiech i przekręcił kluczyk w stacyjce. Gdy auto się zapaliło, a my ruszyliśmy powoli do przodu, mimowolnie zerknęłam przez okno, by spojrzeć na siedzących wciąż przy przystanku autobusowym chłopaków. Niestety... ich już tam nie było. Poszli sobie.
- Musimy odebrać moją kuzynkę. Blondyna uparła się, że będzie chodziła na zajęcia pływackie, a jak wiesz najbliższy basen publiczny znajduje się dopiero w Seattle. - rzekł czerwonowłosy nieco melodramatycznym tonem. - Trudna z tym sprawa, szczególnie jeśli nie masz samochodu, a autobusy jeżdżą trzy razy w ciągu dnia roboczego. - dodał wzdychając. Obdarzył wtedy otoczenie zamyślonym spojrzeniem i opierając głowę na swoim prawym ramieniu, zaczął w leniwym tempie podgwizdywać sobie pod nosem marsz Torreadora. Wieść o kuzynce nieco podnieciła moje zaintrygowanie. Zaciekawiona przegryzłam wnętrze mojego policzka i zerknęłam pytająco na wpatrzonego w jakiś punkt przy mojej głowie Lysandra. "Pssyt" syknęłam do niego, wyrywając go z transu.
- On ma kuzynkę? - zapytałam szeptem, nachylając się przy tym dyskretnie do chłopaka. - Jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić Lys - stwierdziłam pogrążona w żartobliwym przestrachu. Białowłosy słysząc to, zaśmiał się cicho i kiedy zdezorientowany Kastiel zerknął na nas jak na idiotów, oboje wybuchnęliśmy chichotem, to znaczy - ja wybuchłam - Lys zasłonił sobie inteligentnie usta dłonią.
- Z czego tak lejesz rudzielcu? - żachnął Kas z uszczypliwym wyrazem twarzy. - Jeśli jest coś co uważasz za zabawne, to podziel się tym z nami, prawda Lys? Chętnie posłucham o tym co nachodzi twoją zboczoną głowę. Ja przykuty do łóżka, czy Lysander zabawiany biczem? - spytał, na co gwałtownie poczerwieniałam. To nie prawda, że byłam zboczona. Prędzej on miał kosmate myśli, skoro tak szczegółowo mnie wypytywał. Obrażona odwróciłam wzrok od Kastiela i zakładając ręce na piersi zerknęłam na białowłosego, szukając w nim choć odrobiny zrozumienia. Niestety on również nagle zbratał się buntownikiem, choć dobrze wiedział z czego chichotałam. Ty zdrajco! krzyknęła moja wewnętrzna bogini, a ja pokręciłam tylko głową w niedowierzaniu. Faceci, co za prymitywne istoty...
- To raczej ty powinieneś przestać sobie wyobrażać nie wiadomo co. Nie jesteś aż tak powalająco przystojny, bym myślała tylko o tym jak cię przykuć do łóżka. Prędzej zadzwoniłabym na policję deprawacie. - w pół wydukałam, w pół warknęłam, mrożąc poruszającego śmiesznie brwiami czerwonowłosego. - Ty też Lys! - dodałam zwracając się do nastolatka w wiktoriańskim stroju. - Twoje szczenięce zaciekawienie czyta ci się na twarzy. Przestań. - stwierdziłam stanowczo, czując jak twarz zaczyna mnie niemiłosiernie piec. - Trafił swój na swego. Wy faceci jesteście wszyscy tacy sami. - jęknęłam i przewracając oczami oficjalnie obraziłam się na każdego z nich. Moje oburzenie jednak tylko rozśmieszyło buntownika. Lysander przeprosił mnie za to grzecznie, chociaż widać było i tak, kwitnący mu cień uśmiechu na dyskretnie rozciągniętych wargach.
- Obraziłaś się na nas? - spytał mnie białowłosy po tym jak przez dobre pięć minut siedzieliśmy obok siebie cicho jak makiem zasiał. Odburczałam tylko coś nie wyraźnie w odpowiedzi. - Przepraszam. Wiesz, że Kastiel lubi sobie żartować z innych. - powiedział miękko, niczym rodzic tłumaczący swojego syna w szkole. Spojrzałam na to na niego krytycznie, a moja brew powędrowała wysoko do góry w wyrażeniu czegoś typu: Jaja sobie ze mnie robisz? "Tak jakbyś ty też nie miał w tym winy przyjemniaczku" chciałam mruknąć ale powstrzymałam się, wzdychając ciężko. Z sztuczną niechęcią zerknęłam dyskretnie na siedzącego przy mej lewicy buntownika, piszącego sobie coś beztrosko w telefonie. "Mam wybaczyć temu czemuś?" Spytałam niemo białowłosego, wskazując na jego przyjaciela kciukiem. - Przepraszam. - wyszeptał tylko z skruszeniem w głosie. Ech, niech mu będzie. Tym razem.
- To nic, wybaczam ci. To znaczy wam. - rzekłam niechętnie. Normalne rzadko się obrażałam i robiłam to tylko, gdy był do tego poważny powód, lub czegoś oczekiwałam. Tym razem żądałam szczerych przeprosin od Kastiela, ale raczej bym się ich nie doczekała. Nie pozostawało więc nic innego, jak odpuścić i uspokoić swoje kobiece ego, żądające zemsty. W końcu i tak dostanę to czego chcę.
- A właśnie... - rzucił znienacka obiekt moich rozmyślań. Zaintrygowana odwróciłam się do Kastiela, spoglądającego na nas zza komórki, jakby nagle przypomniało mu się coś niezwykle ważnego. - Słyszałem, że zakumplowałaś się z kochanką głównego gospodarza rudzielcu. - rzucił z tym swoim firmowym uśmieszkiem od którego za każdym razem mrowiła mnie pięść. Prychnęłam kpiąco.
- A nawet jeśli? Masz jakieś zastrzeżenia, co do mojej przyjaźni z Melanią, tato? - spytałam sarkastycznie. - Tak, zaprzyjaźniłam się z nią. Pomogła mi dzisiaj bardzo i nie rozumiem dlaczego ty jej nienawidzisz... ah! Wybacz, przecież ty lubisz tylko samego siebie, prawie zapomniałam. - mruknęłam.
- To dlatego, że inni nie dorastają mi do pięt złotko. - odpowiedział, absolutnie nie zrażony moją odpowiedzią. Książę się znalazł od siedmiu boleści. Jak Lysander może się z nim przyjaźnić?
- Czyli Lys to kto? Twój poddany? - Spytałam, ponownie szukając poparcia u białowłosego marzyciela siedzącego obok mnie. Jego jednak chyba nie obchodziła odpowiedź, bo westchnął tylko i zatracił się w widoku spadających z nieba zimnych łez matki natury. "Użyteczny ten Lys, jak twoja okryta tajemnicą kariera pisarska. Czyli w ogóle" żachnęła sceptycznie moja wewnętrzna bogini, a jej długie paznokcie zabębniły o twardą okładkę czytanej dotychczas książki mojego autorstwa.
- Lys nie jest kimś kogo toleruje, to on toleruje mnie, dlatego się przyjaźnimy - stwierdził. - Ale jestem lepszy od niego, serio. - wymruczał, seksownym tonem. Zgorzkniała mi na to mina.
- Och, nie wątpię. Szczególnie w gadaniu bredni i samoadoracji na pewno nikt nie jest ci równy ekscelencjo. - powiedziałam, wykonując przy tym szybki młynek ręką, jaki wykonywali mężczyźni, gdy przed kimś się kłaniali. - normalnie padam przed tobą płasko. Tak płasko, że aż całuje ziemię dekoltem.
- No i prawidłowo. Jakbyś jeszcze coś w tym dekolcie miała, to byłoby bardzo miło, nie powiem.
- Coś ci nie pasuje? Sugerujesz, że mam małe cycki przyjemniaczku? - warknęłam z masą naostrzonych sztyletów w oczach. Kastiel słysząc mnie, wzruszył ramionami z wymijającym uśmiechem na twarzy.
- Skoro tak to odbierasz, to sama musisz tak myśleć, nie? Chyba tak to działa u kobiet.
- Ty gnido... - syknęłam z drżącym przez gniew pięściami. - Pożałujesz, że to powiedziałeś...
- Czy to nie twój brat? Macha do ciebie. - Usłyszałam nagle spokojny ton Lysandra i jak smagana batem olałam śmiejącego się ze mnie Kastiela, odwracając gwałtownie głowę w stronę w którą patrzył białowłosy. Zabawne, że zwróciłam się tam się tak szybko, że aż złapał mnie skurcz w szyi, a gdy zobaczyłam charakterystycznie obitego, rodzinnego fiata i stojącą przy nim figurę Vincenta, moje oczy rozbłysnęły. Uśmiechnęłam się szeroko i odmachałam mu wstając błyskawicznie z ławki.
- Tak to on. - potwierdziłam, obserwującemu mnie Lysandrowi, zakładając przy tym plecak na ramię. - Podwieźć was gdzieś chłopcy? Nie mogę zabrać was do Seattle, ale może chociaż na jakiś inny przystanek autobusowy, bo tutaj nic prędko nie przyjedzie. - dodałam zakładając na głowę kaptur.
- Wiesz, my raczej... - powiedział Kastiel, ale tym razem to Lys gwałtownie mu przerwał.
- Nie przejmuj, coś na pewno zaraz przyjedzie, damy radę. Jedź i odpocznij od nas na dzisiaj. - rzekł z pokrzepiającym uśmiechem. Zbił mnie on trochę z tropu, ale byłam mu wdzięczna.
- No okej, to... to do jutra, cześć! - powiedziałam, po czym machając im jeszcze na pożegnanie, odwróciłam się na pięcie i popędziłam do wyczekującego mnie z szerokim wyszczerzem Vincenta.
- Mam dla ciebie niespodziankę w domu. - szepnął tajemniczo, kiedy wskoczyłam do samochodu i rozwaliłam się wygodnie na materiałowym siedzeniu, pachnącym wilgocią oraz dymem papierosowym.
- Niespodziankę? Jaką znowu niespodziankę? Nie mów mi, że zapchałeś kibel. - spytałam podejrzliwie.
- Nie no co ty! Mam dwadzieścia lat a nie dziesięć! Mam niespodziankę. Fajną niespodziankę. - zapewnił mnie, po czym sam wszedł do środka, zapiął pasy bezpieczeństwa, rzucił mi przelotny uśmiech i przekręcił kluczyk w stacyjce. Gdy auto się zapaliło, a my ruszyliśmy powoli do przodu, mimowolnie zerknęłam przez okno, by spojrzeć na siedzących wciąż przy przystanku autobusowym chłopaków. Niestety... ich już tam nie było. Poszli sobie.
《《《《《《《《《《《《《 》》》》》》》》》》》》》
Skrzyp, skrzyp, skrzyp. Po raz kolejny roześmiałam się entuzjastycznie, gdy szturchnęłam Vincenta z łokcia i wyminęłam go na schodach pokazując mu przy tym język. Kiedy tylko weszliśmy do naszego nowego domu rozpoczęła się bitwa. Ja chciałam od razu wiedzieć czym była ta tajemnicza niespodzianka. On chciał być tym który mi ją przedstawi. Oboje równie zdeterminowani rzuciliśmy się przed siebie i jak błyskawice rozpoczęliśmy wyścig, do drzwi mojej sypialni. Chichocząc wskoczyliśmy jak na załamanie karku na drugie piętro, po czym szurając skarpetkami po zielonym dywanie, przebiegliśmy przez goły korytarz z ciemnego drewna i równocześnie skoczyliśmy na klamkę ustawionych w cieniu wielkiej sosny za oknem, drzwi na końcu korytarza. Spojrzeliśmy na siebie wtedy porozumiewawczo i zaczęliśmy walczyć o to, kto przekręci metalową gałkę. Udało się to oczywiście mnie, gdyż jako pierwsza położyłam na niej dłoń. Vincent za to popchnął skrzydło ramieniem, chcąc wyminąć mnie w przejściu, lecz geniusz nie wpadł na to, że oboje się o nie opieramy, przez co gapiąc się na siebie straciliśmy równowagę i wykonaliśmy efektywny lot, na śliski parkiet umorusany kurzem.
- Vincent... ty idioto... - wychrypiałam, po tym jak moje biodro wraz z łokciem przeszedł paraliżujący ból. Z łzami w oczach chwyciłam się za podrapane kolano, po czym drżąc podniosłam się na klęczki i syknęłam siarczyście, zerkając ze złością na mojego brata, który ucałował podłoże całą twarzą.
- Kurwa mać... - odparł niemrawo, również próbując powstać. Gdy jego głowa z wysiłkiem znalazła się na mojej równi, zezłoszczona uniosłam dłoń i palnęłam go w plecy. Nie przygotowany na to, zgiął się w pół i zaczął gwałtownie charczeć. -A... to... za... co? - wykaszlał z wyrzutem w załzawionych oczach.
- Czy ty masz mózg?! - warknęłam piskliwe. Moje płuca jakby się zablokowały, przez niespodziewany impakt z ziemią. Nie mogłam normalnie oddychać, a biodro pulsowało piekącym bólem. - Pomyśl nim coś zrobisz albo przez ciebie umrę młodo! - dodałam po raz uderzając go w plecy.
- To twoja wina! Powiedziałem ci żebyś poczekała! To miała być niespodzianka, ale ty mnie nigdy nie słuchasz! - odparł dając mi otwartą ręką w tył głowy. Zbulwersowana rzuciłam się na niego i przyparłam go do podłogi za ramiona. - Ała, ała! Moja łydka, ty niegodziwco, puszczaj! - jęknął tarmosząc się pod moim uściskiem, jak pchła na łańcuchu. - Proszę puść! Niespodzianka! Pamiętasz niespodziankę? Rozejrzyj się! - wydukał desperacko, a jednak skutecznie. Zaintrygowana poluzowałam siłę z jaką przyciskałam mojego brata i uniosłam głowę do góry, rozglądając się dookoła.
Mój pokój nie był jakiś zjawiskowy: z listu od taty dowiedziałam się, że moje poprzednie meble miały przyjechać dopiero za tydzień, więc w pomieszczeniu znajdowała się tylko ogromna, stara dwudrzwiowa szafa w stylu barokowym ustawiona w lewym kącie, jedno pojedyncze łóżko bez materaca z sosnowego drewna stojące zaraz obok, pojedyncze okno z brudnymi szybami wbudowane w lewą ścianę oraz... ogromne wiktoriańskie biurko z brzozy. Było przepiękne, wysokie, z masą małych szuflad i przepięknych, ręcznie wykonanych ozdobach na nogach mebla oraz łuku, który wyglądał jakby oplątywały go kwiaty róż. Najlepsze jednak było to iż na perfekcyjnie płaskim blacie biurka leżał mój ukochany laptop w którym napisałam wszystkie moje książki, kilka notatników i śliczne, eleganckie pióra. Z zachwytu aż oniemiałam. To na pewno nie było tutaj wcześniej, prawda?
- To jest... dla mnie? - wydukałam wstając na równe nogi.
- Tak. Idę po bandaże. - odrzekł Vincent. Obrażony uśmiechnął się do mnie kwaśno, po czym praktycznie wyczołgał się z pomieszczenia i trzaskając za sobą drzwiami zniknął mi z oczu. Zaczarowana widokiem przepięknego nowego miejsca, w którym mogłabym się oddać mojej pasji, kompletnie go zignorowałam, nie pewnym krokiem ruszyłam do przodu i szurając doszłam do mebla. Był pomalowany przeźroczystym lakierem ochronnym, który przyjemnie piszczał pod moim dotykiem, jak tenisówki na podłogach sal gimnastycznych. Szeroko uśmiechnięta przez chwilę wodziłam po prostu palcami po jego powierzchni, lecz nagle poczułam pod nimi jakąś nierówność. Zdezorientowana uniosłam rękę, a moje czekoladowe tęczówki napotkały na blacie malutki napis wyryty w drewnie.
- Je t'aime - przeczytałam. - Ciekawe, kto to napisał. Napis został wyryty jeszcze przed pomalowaniem go lakierem.
- To jest... dla mnie? - wydukałam wstając na równe nogi.
- Tak. Idę po bandaże. - odrzekł Vincent. Obrażony uśmiechnął się do mnie kwaśno, po czym praktycznie wyczołgał się z pomieszczenia i trzaskając za sobą drzwiami zniknął mi z oczu. Zaczarowana widokiem przepięknego nowego miejsca, w którym mogłabym się oddać mojej pasji, kompletnie go zignorowałam, nie pewnym krokiem ruszyłam do przodu i szurając doszłam do mebla. Był pomalowany przeźroczystym lakierem ochronnym, który przyjemnie piszczał pod moim dotykiem, jak tenisówki na podłogach sal gimnastycznych. Szeroko uśmiechnięta przez chwilę wodziłam po prostu palcami po jego powierzchni, lecz nagle poczułam pod nimi jakąś nierówność. Zdezorientowana uniosłam rękę, a moje czekoladowe tęczówki napotkały na blacie malutki napis wyryty w drewnie.
- Je t'aime - przeczytałam. - Ciekawe, kto to napisał. Napis został wyryty jeszcze przed pomalowaniem go lakierem.
WoooW *-* takiego talentu to tylko pozazdrościć *_*. Rodział po prostu cudeńko *-* Ja więcej chcę! Nie umiem pisać długich i kreatywnych komentarzy.... bo nie mam jak. Rozdział bezbłędny. I do czego się tu przyczepić? Nie mam pojęcia. Pozdrawiam serdecznie i życzę mnóstwa weny
OdpowiedzUsuńNika
Lorelei. Nie mam pojęcia jak zacząć bo jestem tak bardzo oczarowana twoimi wpisami, że automatycznie braknie mi słów. Przeczytałam wszystko niemalże jednym tchem z wymalowanym szerokim uśmiechem od ucha do ucha. Zważywszy, że jest po trzeciej w nocy musiałam ostatkami siły woli powstrzymywać mój głośny śmiech aby nie obudzić reszty domowników. Ale do rzeczy. Na początek chciałam pochwalić twój naprawdę fajny styl pisania. Wszystko czytało się przyjemnie i z lekkością. Następnie kreacja postaci. Z Debrą zżyłam się od początkowych linijek pierwszego rozdziału. Jest interesująca i zabawną postacią, która osobiście chciałabym poznać gdybym miała taką możliwość. Reszta bohaterów podobnie jak "Jess" zdobyła moją sympatię. Nawet Amber - O zgrozo; Historia zapowiada się ciekawie dlatego - już taka jest - dlatego będę Cię od tej pory stale odwiedzać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużych nakładów weny! ♥
pozdrawiam i czekam na next
OdpowiedzUsuń