niedziela, 11 grudnia 2016

Rozdział jedenasty cz.1 Wina słabego krążenia.

- Lysander? - spytałam z nutą obawy i niepewnie przerzuciłam sobie plecak na drugie ramię.
- Kastiel. - odparł stanowczo białowłosy, po czym ignorując mój zmartwiony wyraz twarzy złapał się prawą dłonią za podbródek i spojrzał krytycznie na grzebiącego sobie w kieszeniach buntownika.
- No co? - Czerwonowłosy westchnął w końcu dramatycznie i bez spoglądania na nas rzucił we mnie jakimś papierkiem zwiniętym w niechlujną kulkę. Wciąż zbita z tropu złapałam szybko przedmiot w locie, po czym wymieniając pośpieszne spojrzenia z Lysandrem, zerknęłam jednym okiem na kartkę i rozłożyłam ją powoli. Pierwsze co ujrzały moje oczy, to ogromny, zielony napis ogłaszający dzisiejszą datę oraz typ wycieczki, która szybko okazała się być czymś na co z pewnością nie byłam przygotowana. Zdumiona przejechałam palcami po wypukłościach i zgięciach na kartcę, po czym uniosłam wżący wzrok z powrotem do góry i zerknęłam na Kastiela, gniewnie szepczącego coś z równie złym co ja Lysandrem.
- "Jesienny obóz! Publiczne liceum imienia S.A. Highschool, zaprasza serdecznie wszystkich uczniów do wzięcia udziału w leśnym kempingu, który odbędzie się dnia jedenastego listopada w lesie, należącym do terrytorium ostatniej indiańskiej rodziny w Forks. Trwający trzy dni obóz przewiduje: ognisko, naukę surfowania wraz instruktorem, wyprawy po lesie, spanie w namiotach oraz wiele innych atrakcji. Zalecane jest przyniesienie ubrań na zmianę, personalnych zapasów wody pitnej, latarki i kompasu, ciepłej kurtki na zimę, przekąsek i koców. Obecność obowiązkowa dla wszystkich członków drugich oraz pierwszych klas. Możliwość zabrania osoby towarzyszącej, oraz przyniesienie własnego namiotu. Zbiórka przy szkolnym autokarze odbędzie się o ósmej trzydzieści. Zapraszamy!" - przeczytałam na głos, co raz to głośniej i burzliwiej, by para patrzących na mnie z miną męczenników nastolatków poczuła się jeszcze bardziej winna. Wściekła zacisnęłam palce na papierze, po czym znienacka rzuciłam nim o beton i przycisnęłam go z całej siły do ziemi obcasem, gdy wpadł w kałuże z ledwie dosłyszalnym pluskiem.
- Kastiel... - syknęłam przez zęby. - radzę ci brać nogi za pas, zanim cię dorwę. - warknęłam, składając dłoń w pięść tak mocno, że aż zbielały mi kłykcie. W odpowiedzi chłopak wykonał pośpieszny krok w tył.
- Ej, no co ty mała! Myślałem, że wiesz! Gdybym był na bierząco z tym, że nic nie wiesz o wycieczce myślisz, że nic bym ci nie powiedział? - zapytał, unosząc w międzyczasie swoje szerokie ramiona do góry.
- Tak, nie powiedziałbyś. - stwierdziłam hardo, na co buntownik lekko zbladł. Pewny siebie uśmiech zmienił mu się w kwaśny grymas, kiedy jeszcze bardziej zwiększył odległość między nami i odwrócił wzrok, wgapiając się w wysoką latarnie. Lysander westchnął ciężko i pokręcił głową z politowaniem.
- Za kogo ty mnie masz, co? - Podparty do ściany Kastiel zmienił taktykę, chcąc wprawić mnie w poczucie winy. Na mnie jednak nie działały jego gierki, poczerwieniała z frustracji przymknęłam oczy i wzięłam do płuc porządny wdech zimnego powietrza. Nie chciałam zaczynać walki. Nie miałam na to czasu.
- Lysandrze, która jest godzina? - spytałam, odwracając się w stronę białowłosego. Chłopak posłusznie zerknął na zegarek na jego lewym nadgarstku, po czym zmarszczył mocno obie brwi.
- Ósma piętnaście. - rzekł. W tym samym czasie oboje usłyszeliśmy ogłuszające trąbnięcie. Lodowaty wiatr poderwał mi do góry ubranie. Zdumiona spojrzałam na ulice tyko po to, by sekundę później przeżyć przedwczesny zawał, spowodowany nagłym przybyciem szkolnego autokaru, który zgrabnie skręcił tuż obok nas, zasłaniając na chwilę słońcę, po czym dotarł na parking i zatrzymał się spokojnie.
- No to kurwa pięknie. - mruknęłam pod nosem. - Kastiel! - wrzasnęłam, odwracając się do buntownika. Ten jednak rozpuścił się w powietrzu, jak fatamorgana. Zdziwiona zamrugałam szybko powiekami.
- Uciekł zaraz po tym, jak autokar zwrócił twoją uwagę. - uświadomił mnie niechętnie Lys.
- Czemu go nie zatrzymałeś?! - odpisnęłam i zestresowana złapałam się za włosy.
- A co by to zmieniło? - zapytał spokojnie. Roztrzęsiona łypnęłam na niego gniewnie okiem.
- A to, że mogłabym go ukatrupić własnymi rękami. - prawie krzyknęłam. Chłopak przewrócił oczami.
- Może lepiej skupmy się teraz na czymś bardziej legalnym i ważniejszym, co ty na to? - zaproponował.
- No ale, co ja mogę do jasnej cholery zrobić, co? Sytuacja jest kurwa krytyczna, rozumiesz? Krytyczna!
- Po pierwsze - Oczy Lysandra rozbłysły irytacją. - damą nie wypada kaleczyć języka bluźnierstwem. - zaczął, pocierając gniewnie nasadę swojego nosa. - A po drugie: polecam ci zwrócić się do Nataniela. Zapewniam cię, że będzie w stanie ci pomóc ze wszytkim co cię trapi. - szepnął zimno. Zbita z tropu, tak nie podobnym do niego zachowaniem, uniosłam do góry obie brwi i wstrzymałam oddech. Lysander... Zezłościł się na mnie. Dziwne uczucie zakręciło mi żołądek do góry nogami, gdy chłopak uśmiechnął się do mnie półgębkiem i elegancko odwracając się na pięcie, ruszył w stronę liceum bez żadnego słowa.
   - Nie spodziewałam się, że Lysandra można w ogóle jakoś zdenerwować. - wyszeptałam zdezorientowana, po czym potarłam sobie w zamyśleniu nasadę nosa i westchnęłam ciężko.