niedziela, 26 kwietnia 2015

Prologue. W przypadku zranienia uczuć, skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.



"Zabawną anegdotą stało się wspomnienie o Nim, kiedy zna­lazłaś się w objęciach te­go odpowiedniego. Czasem na­wet wspominasz, ale już tyl­ko w for­mie żar­tu, w końcu stał się tym kim po­winien... przeszłością."

      Nużył mnie sen.
 Pod pomalowanymi na czarno powiekami zbierał mi się piasek a oczy, im dłużej zamknięte, tym trudniej się otwierały. Oparłam głowę o zimną szybę rodzinnego fiata i wydałam z siebie mimowolne westchnięcie, ociekające fizycznym wycieńczeniem. Moje brązowe tęczówki przekręciły się lekko w lewo, by przeanalizować mały prześwit słońca, pomiędzy burymi, wręcz granatowymi, chmurami burzowymi. Zbierało się na deszcz, lub nawet na huragan, choć w tej części kraju raczej obstawiałam na pierwszą opcję.
      Niezauważalnym ruchem palca, nacisnęłam guzik obok klamki samochodu. Okno służące mi za poduszkę zaczęło leniwie zsuwać się w dół, dając zimnemu powiewu wiatru wedrzeć się do środka auta i owiać moje ciało. Gwałtowne obniżenie temperatury sprawiło, że po całej linii kręgosłupa przeszedł mnie rozkoszny dreszcz. Zadrżałam. Zapach drzew iglastych oraz wilgoci otulił rzęcha tak dokładnie, że prawie nie było się w stanie wyczuć ogłuszającego smrodu czerwonych Malboro, aktualnie ukrytych pod materiałowym siedzeniem kierowcy.
      - Nie powiedziałem ci, że możesz otworzyć okno. - Świeżo upieczony student, bez prawa jazdy, poczucia humoru oraz ograniczeń, upomniał mnie jakbym popełniła jakieś przestępstwo. Nie potrafiłam nazywać tak niepodobnej do mnie istoty bratem, więc zazwyczaj mówiłam do niego po prostu Vincent, chociaż niezbyt przypadało mu to do gustu.
      Vincent był dość niskim jak na swój wiek, chłopakiem o szczupłej sylwetce i dziecięcych rysach twarzy. Jego włosy sięgały aż po łopatki, chociaż inteligentnie wiązał je gumką, zostawiając z przodu kosmyki obcięte w naturalny sposób, aż po żuchwę. Były czarne jak heban, a na końcówkach przechodziły w biel. Strasznie denerwowała mnie ich miękkość i prostość, w ogóle nie przypominająca mojej fryzury.
      Brunet spoglądał na mnie, raz po raz odklejając wzrok od drogi. Jego oczy przypominały niebo, któremu ktoś odebrał kolor. Były szare, jakby bez barwy i choć co jakiś czas lśniły podnieceniem, kiedy sięgał po ukochany bas albo popijał alkoholem jego sukces na sprawdzianie z angielskiego, miałam nieodparte wrażenie, że gdzieś głębiej ukrywały one przed całym światem fakt jak bardzo go nienawidzi. Był zamkniętym typem, co nigdy nie odzywał się jeśli nie uważał, że to potrzebne. Te oczy wręcz krzyczały to za każdym razem, gdy na niego patrzyłam.
      - A ja nie powiedziałam ci, że możesz mi mówić co mam robić. - odparłam. Z cwanym uśmiechem przyklejonym do twarzy, jeszcze bardziej uchyliłam szybę i udałam beznamiętną w chwili, gdy mróz odebrał mi dech w piersiach. Październikowe podmuchy porwały moje włosy w szaleńczy taniec, zasłaniając mi widoczność. Zaśmiałam się głośno, po czym nieudolnie zaczęłam przeczesywać rdzenną grzywkę za ucho.
    - Bardzo śmieszne, ha ha ha! Zamknij to okno! - Warknął, próbując przekrzyczeć szum, spowodowany połączeniem jego szybkiej jazdy i warunków atmosferycznych.
    - Sam się zamknij i nie truj dupy - odpowiedziałam rozbawiona. Nonszalancko oparłam łokcie na miejscu w którym sekundę temu stało szkło, pozwalając by z zimna prawdopodobnie poumierały mi nerwy w obu rękach.
    - Nie przeklinaj! - Zgromił mnie rzutem oka, po czym drżąc z zimna zmienił bieg i zwolnił. Dobrze wiedziałam, że przeklinanie było dla niego, tak zwanym tematem tabu. Raz powiedział mi, że uważa je za kompletny brak wychowania oraz kultury, pasujący idealnie do bałaganu dwudziestego pierwszego wieku. Dał mi tym nie raz do myślenia, dlatego zazwyczaj klęłam tylko w jego towarzystwie, traktując każdy jego wywód jako małe zwycięstwo. Sama raczej nie przepadałam za brakiem wychowania, ale to mnie po prostu śmieszyło, nawet w tej chwili...
    Naszym celem podróży, było małe miasteczko o nazwie Forks, położone w stanie Washington. Miejsce, gdzie przez praktycznie cały rok lały obfite deszcze a lasy pokrywały siedemdziesiąt procent terytorium. Nasi rodzice pracowali jako uliczni artyści choć w wolnym czasie mama zajmowała się również biznesem, ukrywając to przed ojcem. Gotowi na wyruszenie w świat, sprzedali dom i za część pieniędzy kupili nam tutaj nieduży dom letniskowy, byśmy mogli żyć normalnie oraz wreszcie, na własną rękę. Czy podobało mi się to? Właściwie to tak, chociaż z drugiej nie. Życie w miejscu, gdzie słoneczne dni zaznacza się w kalendarzu a zapaleni fani "Zmierzchu" szukają samotnych, rudych wampirów, nie należało do marzeń które szczególnie zamierzałam spełnić przed śmiercią. Jednak przyznaje, że dyskretnie skakałam z radości na wieść, że nie będę musiała jeździć po całym globie nosząc pod pachami instrumenty taty.
    - Przecież nie klnę, dupa to nie przekleństwo - rzuciłam lekko. Nie odpowiedział. Z poirytowaniem pokazałam mu język, lecz potulnie zdjęłam ręce z szyby i nacisnęłam pstryczek, by ponownie zaczęła się wspinać do góry.
    To wszystko zajęło mi gdzieś z minutę, krótko ale wystarczająco długo aby pozwolić mojemu bratu na włączenie radia oraz wybranie jakieś kiczowatej muzyki country. Dźwięki gitary w połączeniu z głębokim głosem wokalisty, działały niczym kwas na moje uszy.
    Spojrzałam na Vincenta jak na wariata. To była jego zemsta.
    - Wyłącz to! - jęknęłam przeciągle. Chłopak jedynie zadowolony z siebie zaczął kiwać głową w takt melodii...
~*~
    Kiedy letnie opony rzęcha dotknęły nierównych dróg Forks, mój mózg już wrzeszczał błagając o sen. Ale ja nie zamierzałam się poddać. Nie raz desperacko przytrzymując powieki palcami, rozglądałam się po żyjącym spokojnym życiem miasteczku, podziwiając drewniane rzeźby zwierząt, domy sprzed drugiej wojny światowej i restauracje o nazwach, których normalny człowiek nigdy by dobrze nie wymówił. Wszystko układało się dobrze. Czytając list od taty, dowiedziałam się, że nasze nowe mieszkanie zostało zbudowane nieopodal "rezerwatu" o którym nie miałam zielonego pojęcia. Wiedziałam tylko, że znajduję się na nim plaża do której nie mogłam się zbliżać i że zarządza nim tylko jedna rodzina, o korzeniach indiańskich.
  Byliśmy już blisko. Po drodze kupiliśmy przekąski w pobliskim super markecie i przestrzegając przepisów zbliżyliśmy się do granicy forks z rezerwatem, parkując auto na najbliższym neutralnym polu, jakie jeszcze tam istniało.
    - No... jesteśmy na miejscu. - westchnął Vincent. Zaciągnął ręczny, wyjął kluczyki ze stacyjki i wpakował je sobie do kieszeni dżinsów. Potem odwrócił głowę w moją stronę i uśmiechnął się niepewnie. Odwzajemniłam tą niepewność dyskretnym ziewnięciem.
    - Szkoda tylko, że czeka nas niezła wędrówka przez mokry las, nim dotrzemy do naszej nowej nory. - mruknęłam przeciągając się. Uśmiech bruneta trochę zgorzkniał. Nigdy nie przepadał za wycieczkami... Ech, tak jakby on coś w ogóle lubił.
    - No nic! Trzeba się zbierać a nie grać na zwłokę! - rzekł entuzjastycznie. Z przepływem nowej energii otworzył drzwiczki samochodu, wygrzebując się z niego nieudolnie. Kątem oka zobaczyłam jak prostuje nogi i z ulgą wygina szyję. Po chwili schylił się jeszcze do środka, wyciągnął paczkę papierosów spod siedzenia i zamknął mnie w środku. Prychnęłam pod nosem wiązankę niezbyt miłych słów.
 Dopiero teraz zrozumiałam jak bardzo nie chcę tu być. Moje życie zostało w Chicago, tam się wychowałam, chodziłam do szkoły i dorastałam, a teraz? Poczułam się jakby moi rodzice dali mi porządnego kopa w tyłek na dowidzenia.
     Zamrugałam szybko, gdy łzy zaczęły mi się zbierać w oczach. Nie mogłam sobie pozwolić na wybuch płaczu, bynajmniej nie w tej chwili. Przetarłam nos rękawem i również wyślizgnęłam z auta trzaskając z grubej rury tymi przeklętymi drzwiami. Vincent ze zgaszonym wzrokiem śledził moje ruchy z używką w buzi oraz zmarszczonymi brwiami, widocznie zastanawiał się czy znowu ma mnie upomnieć, czy zostawić w spokoju.
     Bez słowa podeszłam do bagażnika, otworzyłam go i wyjęłam ze środka dwie, dość duże, spłowiałe torby w kolorze beżu, obklejone naklejkami oraz przypinkami, które dostałam od rodzicieli, po ich ostatniej podróży w Paryżu. Każdą przerzuciłam sobie przez ramię z kwaśną miną.
    - Zbierasz się, czy na boskie zmiłowanie czekasz? - spytałam brata. Ten wyrzucił niedopałek, wgniótł go butem w ziemię, po czym przyszedł i łaskawie wziął swój bagaż - parę czarnych walizek oraz sportowy plecak. Zamknął bagażnik i kiwnął głową sugerując bym się ruszyła.
      - No to ruchy posuwisto zwrotne bo padać zaczyna. - stwierdziłam kierując się prawo. Przebiegłam przez ulicę po czym stanęłam przed granicą lasu, wyczekując aż chłopak dojdzie do mnie grzebiąc się jak mucha w mazi. Wzięłam porządny wdech. W płucach czułam niebywale oczyszczone powietrze, mroźne oraz wilgotne przez co z każdą sekundą ciężej było oddychać. Spokojnie weszłam na wąską, wydeptaną ścieżkę i ostrożnie ruszyłam do przodu. Krok po kroku, nasilało się we mnie wrażenie, że bardzo pożałuje tego co robię.
   - Obiecaj mi, że się nie zgubimy - poprosił Vincent, wyrównując nasz chód.
   - Obiecuje... - mruknęłam.
~*~

    - Zgubiliśmy się! - krzyknął Vincent. Przewróciłam oczami i usiadłam na pobliskim pniu z zamyśloną miną. Brunet spanikowany złapał się za koszulkę po czym zaczął ją nerwowo miąć między palcami. Na jego czole pojawiły się pierwsze kropelki potu.
    - Ale z ciebie panienka. - rzuciłam. Zrezygnowana spojrzałam na zegarek spoczywający na moim nadgarstku. Lekko zagubiona oparłam plecy o duży kamień niedaleko mnie i jakby nigdy nic rozłożyłam się wygodnie na obu obiektach, zakładając ręce do tyłu.
      Kilka minut temu wybiła godzina czternasta. Czarne chmury zebrały się tuż nad nami, a ciche grzmoty pobrzmiewały gdzieś w oddali, grożąc zbliżającą się ulewą. Ptaki latały bardzo nisko, gdzie by nie spojrzeć tylko rosły takie same drzewa przy czym sama straciłam orientację, dobrą godzinę temu. Nie bałam się. Byłam jedynie sfrustrowana oraz cholernie zmęczona a od całej tej zieleni kręciło mi się w głowię, do tego wcześniej o mało co nie zaatakował mnie jeleń, kto by nie miał dość?
    - I jak nas teraz z tego wyciągniesz? - Vincent nie chciał przestać gadać choćby na jedną sekundę.
    - Zbuduje sobie łóżko, rozpalę ogień a gdy skończy mi się prowiant to walnę cię kamieniem, ugotuje i zjem! - warknęłam. Słysząc to biedak zbladł jak duch. Zły podszedł do mnie i z całej siły kopnął pień robiąc w nim otwór.
    - Ej! Znajdź se własny pieniek! - Tyknęłam go palcem.
    - Ej! Znajdźcie sobie własny las do niszczenia! - Męski głos przedrzeźnił mnie drwiąco. Razem z Vincentem podskoczyliśmy i zdezorientowani rozglądnęliśmy się, szukając właściciela tego odgłosu. Po chwili miałam tyle szczęścia, by dojrzeć na koronie jednego z dębów odblask czereśniowej czupryny. Przed oczami mignął mi widok wysokiego kształtu odzianego w prosty T-shirt, szorty oraz brudne tenisówki. Otworzyłam usta żeby coś powiedzieć, lecz byłam zbyt wolna.
    Nieznajomy już zeskoczył na dół...
Cześć! A więc tak, jako autorka prologu muszę przyznać, że naprawdę się nad nim starałam choć, fabuła została przeze mnie naprawdę wymyślona w trakcie. Boże, pisałam na telefonie i praktycznie padam ze zmęczenia, ile nad tym spędziłam? Z dobre siedem godzin bez przerwy? ;-; mam nadzieje, że się podobało i zostaniecie tu by mnie wspierać psychicznie XD jako początkująca pisarka zapraszam was również do komentowania, naprawdę to wasze komentarze i wykazanie zainteresowania motywuje mnie do działania. Pozdrawiam, widzimy się za niedługo, w rozdziale pierwszym

9 komentarzy:

  1. Czuje się jakbym czytała zmierzch, słodki flirt i umarli czasu nie liczą, w tym samym czasie *-* XD główna bohaterka wydaje się być twardą sztuką, doprawdy... Ten chłopak na drzewie to pewnie Kastiel?

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie piszesz! Już mie mogę doczekać się następnego rozdziału :)
    Masz bardzo fajny styl pisania i rozbudowane opisy co bardzo mnie cieszy. Co do fabuły, ciekawie się zapowiada, chyba zostanę na dłużej i trudno będzie ci mnie wygonić :D
    Pozdrawiam i życzę weny ~❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Forks... Jak dawno nie słyszałam tej nazwy? Chyba z dwa lata, to miłe, że ktoś taki jak ty wraca do takich rzeczy *-* fajnie, że akcja w końcu nie dzieje się w Paryżu, czy gdzie indziej. To opowiadanie jest fajnie napisane i z lekkim duchem, przy atmosfera oraz fabuła ładnie się ze sobą plątają. Biedna... A właśnie, nawet nie wiem jak jej na imię XD przykro mi, że zgubili się w lesie razem z Vincentem, ale chyba Kazik czy kimkolwiek on jest im pomoże?

    OdpowiedzUsuń
  4. Ekstra blog, szybko dodawaj pierwszy rozdział bo już się niecierpliwie. Klimat Forks, serio pasuje a atmosfera jest naprawdę super. Pozdrawiam i życzę weny! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Super :) Czekam na 1 rozdział :) Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Zajebiście piszesz :) fajnie opisujesz i cała historia zgrabnie przed siebie brnie. Spodobał mi się charakter głównej bohaterki, wydaje się być dziewczyną twardo stąpająca po ziemi XD a wiesz kto by do niej pasował? Kazik *-*

    OdpowiedzUsuń
  7. WOW, Ne mogę się już nexta doczekać, życzę weny, i pozdrawiam Twoja fanka bloga

    OdpowiedzUsuń
  8. Już masz we mnie czytelniczkę ♥ pięknie piszesz i w takim stylu, że wciąga już od pierwszego zdania. Polubiłam też główną bohaterkę i jej charakterek :> Inspiracja Zmierzchem też fajna, choć ja osobiście nie trawię w nim nic, po za klimatem, który akurat wykorzystałaś, i który pasuje świetnie. Idem czytać dalej~

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie pozbędziesz sie mnie juz tak szybko ^_^

    OdpowiedzUsuń