"Każdy samotnik, choćby się zaklinał, że tak nie jest, pozostanie samotny nie dlatego, że lubi, ale dlatego, że próbował stać się częścią świata, ale nie mógł, bo doznawał ciągłych rozczarowań ze strony ludzi. "
~Dedykacja dla sanguine rosse
(To o twoich komentarzach myślałam pisząc ten rozdział)
Przekroczyłam próg salonu, jak wygłodniały lew na siedmiu łapach w pościgu o swoją wymarzoną zwierzynę. Z wzrokiem łaknącym zemsty, położyłam stopę na powierzchni stęchłej sofy, od której odbiłam się i rzuciłam, na stojącego do mnie plecami Kastiela, który ze spojrzeniem wciąż wbitym w świecący telewizor i włosami zawiązanymi w uroczego kucyka na karku, absolutnie nie pojmował tego co się dzieje. Skąd on wziął moją frotkę? Pomyślałam w locie, wpadając zaraz potem na jego masywne plecy. Rozchichotana oplotłam mu ręce wokół szyi, gdy zachwiał się niebezpiecznie, oraz odwrócił głowę spoglądając na mnie z absolutną chęcią mordu. Szybko zaczął się szamotać, choć na twarzy wciąż wymalowane miał wyraźne zdezorientowanie. Jak to już miał w zwyczaju, niedługo potem zacisnął szczękę, wymusił się na wykonanie tego swojego zawadiackiego uśmiechu i położył swoje dłonie na moich, zaprzestając chwilowo prób uwolnienia się ode mnie.
- Złaź! - warknął "grzecznie", przeciągając przy tym ostatnią sylabę. Pokręciłam głową w odmawiającym geście.
- Nie! To odwet! - Pokazałam mu język, po czym z zadowoleniem przyczepiłam się mocniej do jego wilgotnej koszulki. Chłopak warknął pod nosem kilka przekleństw i poirytowany zakręcił się wokół własnej osi, sprawiając, że zielony kaptur spadł mi z głowy. Parsknęłam na to śmiechem, lecz moje palce skutecznie zaczęły się od siebie odczepiać. Bojąc się o swoje zdrowie, przyszpiliłam się do niego mocniej.
- Jesteś gorsza niż pijawka! - dodał wręcz biegając dookoła stolika, wykonanego z dębowego drewna. Wtem, za oknem rozszedł przeraźliwy odgłos uderzającego w ziemię piorunu, a zaraz po nim blask porównywalny do aparatowego flesza rozjaśnił pomieszczenie oślepiającym blaskiem. Burza wracała do nas a razem z nią, trzęsący szybami wiatr. Szybko jednak, zignorowałam sytuację i nadal chichotając przybliżyłam moje blade wargi do ucha Kastiela. Lampka zapaliła mi się w głowie, kiedy przejechałam nosem po jego linii. Dobrze, że nie widział jak moje usta wyginają się w przeraźliwie wielkim uśmiechu...
- Chcesz zobaczyć prawdziwą pijawkę, Kassi? - spytałam, specjalnie przegryzając przy tym jego małżowinę uszną.
- Ty się lepiej ogarnij albo nigdy sobie faceta nie znajdziesz! I nie nazywaj mnie Kassi! - odparł, zupełnie nie przejmując się moimi złośliwym zachowaniem. Przyjmując jego dystans jako rzucenie mojej dumie niewerbalnego wyzwania, parsknęłam a właściwie to fuknęłam niczym obrażony kociak, sprawiając iż kosmyki jego fryzury delikatnie podskoczyły. Kastiel pachniał piżmem, deszczem i drzewami iglastymi. Na ubraniu miał pozostałości żywicy oraz strzępków liści, zdradzające to jak poprzednia wichura była silna. Przez moment jednak, serio pomyślałam o tym, jakby mógł smakować. Czy to pierwsze cechy przechodzenia w kanibalizm? Lepiej się upewnić, bo jeszcze zmienię się w wampira...
Na początku zawahałam się, ale zaraz potem myśląc, że i tak ten dzień nie może być dziwniejszy, przytknęłam lekko rozchylone wargi do szyi czerwonowłosego tak, że moje zęby ledwo wyczuwalnie przegryzły jego skórę. Przejechałam wtedy po niej językiem i przyssałam się, robiąc mu, wyraźną czereśniową malinkę. Chłopak wbił się w ziemię jak sparaliżowany, ale kiedy odchyliłam się, by obejrzeć moje dzieło, jak wyciągnięty z transu, odczepił moje ręce od swojej szyi, po czym rzucił mnie na kanapę, która zaskrzypiała pod moim ciężarem, unosząc nad nami bladą powłokę kurzu pomieszanego z brudem. Po tym już na dobre wybuchłam tak mocnym śmiechem, że aż dostałam skurczu w żołądku. Z łezkami w oczach złapałam się za brzuch, zgięłam ciało i zaczęłam trząść nogami. Kastiel widząc to złapał się za kark. Był okropnie wkurzony... albo przez sekundę takie sprawiał wrażenie.
- Ty zboczuchu! Nawet trochę dumy nie masz, żeby robić coś takiego ledwie poznanemu facetowi?! - zapytał, ale znikąd grymas zastąpił mu szczery uśmiech rozbawienia, z nutą figlarności. Jeszcze raz przetarł przetarł skórę, po czym szybko zsunął sobie z włosów frotkę, pozwalając żeby szkarłatna czupryna zasłoniła mu świeżo co zrobioną malinkę. Oddech mi się urywał. Zmęczona rozprostowałam się i rozłożyłam szeroko ramiona oraz nogi. Na czole pojawiły mi się pierwsze kropelki potu, które starłam ruchem nadgarstka. Uniosłam wzrok, by spojrzeć na stojącego za oparciem Kastiela: niespodziewanie szybko dotarł do swojej dotychczasowej lokalizacji. Oparł on wtedy dłonie na biodrach, a kosmyki razem z przydługą grzywką zasłoniły mu połowę twarzy i część lśniących żywo, orzechowych tęczówek.
- Mam aż zbyt dużo dumy, to po prostu Forks tak na mnie działa... to świeże powietrze i inne takie. - odparłam, podziwiając to jak jego oczy wydawały się płonąć z jedynie nikłym lśnieniem, ekranu trzydziestu calowego telewizora w tle. - Mam jej na przykład wystarczająco dużo, żeby teraz wstać, wziąść koce i jedzenie, zamknąć drzwi i kazać ci spać na zepsutej sofie aż do jutra. Oczywiście zaraz po tym jak pomożesz mi przenieść martwe ciało Vincenta do sypialni. - dodałam, zaplatając mój, rdzenny skrawek owłosienia na środkowym palcu. Chłopak w tym czasie zmarszczył ten swój zadarty nos z dwoma prawie niewidocznymi piegami, oraz wąskie brwi, robiąc głupią minę, porównywalną do wyglądu galerianki po nie udanych zakupach.
- To ty śpisz ze swoim bratem? - rzucił z udawanym podziwem, który nie szybko pojęłam aby móc go dobrze wyśmiać.
- Powiedziałam do sypialni, a nie do łóżka, więc nie. To mój brat dziś ma zaszczyt spać ze mną, a nie ja karę śpiąc z nim. - odpowiedziałam, krzyżując ręce na piersiach. Kassi prychnął, słysząc moją ociekającą zbyt dużym poczuciem wartości odpowiedź. W jego oczy znikąd wstąpiły nowe ogniki.
- To może ja pójdę spać z tobą?
- A chcesz mieć malinki w innych miejscach niż szyja? - Zamyślił się, pocierając przy tym intelektualnie podbródek palcami.
- To zależy gdzie i czy będzie szansa na rewanż.
- ... - Zerknęłam na niego znacząco.
- Niewyżyty seksualnie zboczuch z ciebie! - krzyknął w pół rozbawiony, znienacka wybudzając wszystkie dotychczas śpiące w tym domostwie demony, czyhające na nasze życia. Przewróciłam na to oczami.
- Nie wiem o czym mówisz!
- Ach tak? A jak powiem banan to co ci przychodzi do głowy?
- Nic... hahahah! - zatkałam buzie rękawami bluzy, by mimowolny ukryć chichot.
- A jednak miałaś skojarzenia! - odparł cwano uśmiechnięty.
- N-Nie prawda! - wydusiłam z siebie między napadami głupawki.
- A jak spytam cię, co powiesz na loda?
- Hahahahaah!! - Zacisnęłam powieki, ale i tak łzy śmiechu zmoczyły mi zarumienione polika. Co sił w płucach starałam się nie chichrać, ale nie wychodziło mi... po prostu mi nie wychodziło. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, ostatnim desperackim ruchem złapałam zakurzoną poduszkę i zakryłam nią sobie twarz.
- Hej... co tu wyrabiacie dzieciaki?
Naszą niezwykle interesującą konwersacje, przerwał nikt inny jak zaspany Vinc, trzymający się w tej chwili za prawdopodobnie mocno bolący kręgosłup. Gdy podniosłam poduchę, żeby na niego popatrzeć, ziewnął szeroko a potem z ulgą zaważył grający telewizor. W dłoni trzymał wcześniej kupioną przez nas paczkę solonych chipsów, od których ślinka mi pociekła.
- Głodna jestem! - jęknęłam przeciągliwie. Brunet zgromił mnie za to spojrzeniem. Chyba to jego zabijanie mnie oczami już przypadło mu do gustu tak bardzo, że aż zmienił je w sens życia.
- To sobie przynieś swoje, leniu. Po tym jak zostawiłaś mnie na twardej podłodze przesiąkniętej grzybem nie oczekuj, że zrobię coś dla ciebie przez najbliższy miesiąc. - rzekł oskarżycielskim tonem. - A właśnie... - dodał przenosząc uwagę na czerwonowłosego nastolatka, opartego teraz łokciami na materiałowym oparciu, nachylając się przy tym niezwykle blisko mnie. - Chcesz? - spytał potrząsając plastikową paczką, bez najmniejszych podejrzeń.
- Pewnie. - Vincent bez słowa rzucił mu jedzenie, które zgrabnie złapał w jedną rękę, lepiej niż nie jeden znany mi koszykarz. - Dzięki. - mruknął, po czym otworzył jedzenie z szelestem.
- Kastiel... - jęknęłam, w stronę nowego właściciela pożywienia. - daj trochę! Nie bądź gej! - Złożyłam usta w smutny dziubek.
- A co ma jedno do drugiego? - podniósł lewą brew, biorąc pierwszego chipsa i przegryzając go na pół.
- Jesteś miły tylko dla mojego brata... pokaż, że nie jesteś gej i bądź miły i dla mnie dając mi chipsa! - To mówiąc wyciągnęłam rękę, po czym pociągnęłam go delikatnie za t-shirt.
- A więc masz na imię Kastiel, ja jestem Vincent. - Mój brat znów mi przerwał, ale tym razem wchodził już do salonu, niosąc na ramieniu swój sportowy plecak. Wymieniając spojrzenia z jedzącym nastolatkiem doszedł do nas i usiadł na stoliku do kawy. Jak to miał w zwyczaju, założył luźno nogę na nodze, rozpiął zamek i zaczął jakby nigdy nic badać zawartość bagażu. Nawet nie zauważył kiedy pokazałam mu język, ale widzący to Kas uśmiechnął się pod nosem. Ja jednak nie wyrażałam tego samego entuzjazmu. Na szczęście nie minęło dużo czasu nim Kas wreszcie wyraził empatyczność, wkładając mi dyskretnie, tak by nie zauważył Vinc, słoną przekąskę do buzi.
- Dzięki. - szepnęłam po przełknięciu przysmaku.
- Za to, nie chcę nie spać na kanapie. - odpowiedział tym samym konspirującym tonem. Zmarszczyłam brwi.
- Zawsze możesz spać na podłodze jak Vincent.
- ...Co powiesz na negocjacje?
- A co dokładnie proponujesz?
- Śpię z tobą bez macania tego i owego. - Prychnęłam.
- Śpisz w salonie z takim samym rezultatem.
- Ty śpisz ze mną na kanapie.
- Albo co? - Przybliżył się.
- Albo jutro nie znajdziesz drogi do cywilizacji... - Wybałuszałam oczy, które wyglądały jak dwie pięciozłotówki. A to podstępny wąż! Podirytowana przetarłam nos nadgarstkiem.
- Dobra... ale nie śpimy tylko oglądamy filmy.
- Do rana? - spytał zdezorientowany.
- Do rana. - potwierdziłam stanowczo.
- Bez miziania?
- Bez...
- No dobra. - Wydając się dość niezadowolony z transakcji, nadymał policzka jak obrażone dziecko bez cukierka.
- Ale jak uśniesz to nie licz, że będę się trzymał umowy.
- Zboczeniec! - stwierdziłam głośnym szeptem, odruchowo zasłaniając sobie biust rękami. Kastiel wzruszył jedynie niewinnie ramionami i wpakował mi do ust kolejnego chipsa.
- O czym tak tam szepczecie? - rzucił brunet, wyjmując z plecaka opakowanie żelek, słonych precli, butelkę wody oraz książkę pod tytułem "Więzień labiryntu". To ostatnie oczywiście należało do mej zmęczonej osoby, więc błyskawicznie podniosłam się do siadu, wyrywając mój skarb z jego ubrudzonych zapachem papierosów i ziemią łap. Chcąc nie chcąc zrobiłam wtedy miejsce dotychczas stojącemu Kastielowi, który od razu skorzystał z okazji i usiadł obok mnie, dokładnie w miejscu w którym przedtem położyłam głowę. I koniec po moim leżakowaniu... pomyślałam z żalem.
- Razem z Debrą myślimy o filmie do obejrzenia. - skłamał gładko zakosiciel miejsc do spania. Pewnie gada takie same duperele codziennie przed dyrektorką w szkole. "Proszę pani ja wcale nie znęcałem się nad słabszymi!" usłyszałam w głowie.
- Przecież jest już po dziesiątej. Nie wstajecie jutro do szkoły?
- Mówi ten co dopiero ją skończył... - mruknęłam.
- Czy ktoś spytał cię o zdanie? - warknął.
- Nie ma co się spinać... szkoła nie zając, nie ucieknie. - stwierdził bezczelnie Kas, co nie spodobało się Vincentowi. Rzuciłam czerwonowłosemu telepatyczne ostrzeżenie. Jeśli teraz wyrobi sobie u niego złą reputacje to już dziś niech najlepiej pójdzie zakopać się w ogródku! Igra z ogniem ten idiota...
- Kastiel powiedział, że po prostu pójdziemy trochę później! -przerwałam mu, gwałtownie machając dłonią w której miałam lekturę. Niech sobie zje tą krwisto czerwoną małpę, ale po takim zdaniu i mnie czekałaby udręka!
- Rozumiem... spoko, ciesz się ostatnim dniem wolnego. Należy ci się. - Uśmiechnął się ciepło Vincent.
Dzięki bogu, że po wypowiedzeniu tego zdania, zszedł ze swojego siedziska, wziął torbę, po czym powoli skierował się z powrotem na korytarz. Jeszcze raz przeanalizował wzrokiem chrupiącego przekąskę chłopaka i w końcu wyszedł znikając nam z pola widzenia.
- Ja idę spać! Dobranoc! - huknął. Dało się usłyszeć, jak wchodzi po skrzypiących stopniach, przechodzi krótki dystans i otwiera drzwi, prawdopodobnie od swojej sypialni. Zamyka sie potem w pokoju, a ja zdecydowanym ruchem trzepie Kasa z tyłu glowy.
- Ala! - krzyknął. - za co to było?!
- A jak myślisz?! Lepiej choć oglądać ten film i już sobie dziś nie grab niedorozwoju!
- Odezwała sie ta mądra...
- Na tyle mądra, by powiedzieć ci, że jesteś idiotą!
- Czyli w ogóle!
- Oj, grabisz sobie!
- Grabie to w rezerwacie, jak się jesień zbliża!
- Zaraz grabnę ci, ale kopa w du...
- Debra! - Wrzask brata zza czeluści jego sypialni poraził mnie jak prąd. Czemu on zawsze wszystko słyszy? I co najlepsze, jak?!
- Pfff... - prychnęłam. Fochnięta szturchnęłam tylko czerwonowłosego w ramię i zabrałam sie za nic innego niż za czytanie książki którą miałam przy sobie. Kastiel za to patrzył się z zaciekawieniem w świecące pudło, kończąc chipsy. Bez słowa siedzieliśmy więc obok siebie, każdy pochłonięty we własnym zajęciu, a wszystko to aż oboje w końcu nie zapadliśmy w sen, oddając sie w ciepłe objęcia morfeusza....
~*~
- Mój kręgosłup... - jęknęłam, budząc się z mocnego stanu otępienia. W plecach mi coś chrupnęło, a szyja strzeliła, gdy przeciągnęłam się i mlaskając suchym jak paper ścierny językiem podniosłam się do siadu.
Przez brudne szyby oślepiało mnie blade światło, zasłoniętego chmurami słońca. Ptaki śpiewały głośno ich poplątane piosenki, a przyjemny zapach lasu dochodził do moich nozdrzy, nawet zza praktycznie niewidzialnych szczelin w drewnie. Czułam się delikatnie otępiona, lecz mój organizm w miarę szybko dostosował do siebie wiadomość, że niestety już nie jest noc, a ja muszę teraz wstać i iść do szkoły z tą czerwoną małpą... ale właściwie to gdzie ona jest? Zdziwiona rozejrzałam się dookoła lecz nigdzie nie ujrzałam, żadnego śladu czerwonowłosego. Może sobie poszedł? A jeśli tak, czy może już nie wracać w najbliższym czasie? Z nikłym uśmiechem na ustach przymknęłam powieki, po czym oparłam się plecami o sofę.
- Myślałaś, że się mnie pozbyłaś? - Paraliżujący mięśnie pomruk, rozległ się tuż obok mojego ucha, sprawiając, że podskoczyłam na kanapie jak pchła. Ciepłe ręce objęły mi ramiona znienacka. Czując piżm, kichnęłam. Udając, że przez ten głupi żart wcale prawie nie padłam z przerażenia, westchnęłam ciężko i wbiłam wzrok w ciemny sufit.
- Wiesz, że cię nienawidzę, prawda? - spytałam spokojnie.
- Coś mi przemknęło przez uszy.
- No... to teraz wiedz, że po prostu mam ochotę wrzucić cię do ogromnej studni, nalać do niej litr benzyny i patrzeć jak się palisz. Straszak się znalazł. - warknęłam z oczami klejącymi się po niewyspanej nocy. Byłam pewna, że były opuchnięte, oraz pod powiekami musiałam mieć niezłe wory. Świetnie się urządziłam. Nie chcę potem być w liceum antypatyczna, a ten gbur na pewno nie pomaga mi zachować spokoju!
- Która jest godzina? - Strzepałam jego dłonie z dala od siebie i leniwie skrzyżowałam z nim spojrzenie.
- Siódma... - pokiwałam głową. Zaraz, co?!...
- Jest już siódma a ty nic nie mówisz?! - Kastiel podniósł luźno ręce do góry, w geście poddania, widząc jak wstaje i z paniką w oczach rzucam się na korytarz. - Zabije cię! - dodałam wskakując do góry, po dębowych schodach.
- Dużo osób mi to mówiło, mówi i mówić będzie! - odkrzyknął, ale reszty już nie słyszałam, bo w tej chwili wbiegłam na drzwi, pokoju Vincenta i otworzyłam je z trzaskiem...
~*~
- Łał, tym razem udało nam się wyjść z lasu w niecałe piętnaście minut. - powiedziałam z szczerym podziwem, spoglądając w tym czasie na stary zegarek na moim nadgarstku.
Staliśmy właśnie przed oblaną asfaltem ulicą, za którą spokojnie stał nasz ukochany rzęch. Kastiel był wyraźnie zadowolony z siebie: wpatrywał się w mleczne chmury na niebie z dumą wypisaną na twarzy, podparty na swoich bokach jakby chciał komuś coś udowodnić. Ja również nie mogłam powstrzymać uśmiechu, choć do teraz byłam zła za nie obudzenie mnie, którego wyniki były powyższe: wyjęłam z walizki pierwsze lepsze ubrania, którymi okazał się spłowiały sweter do pasa, bardzo obcisłe, granatowe dżinsy z łańcuchami, skarpetki nie do pary i przetarte, czerwone tenisówki. Jedyne czym pachniałam to resztki mydła z wczorajszego prysznica, skórę przez nie posmarowanie się balsamem miałam suchą jak jaszczurka, na twarzy wciąż ubrudzona byłam pastą do zębów, a oczy miałam wręcz przerażające, z powodu braku czasu na zrobienie sobie żadnego makijażu.
Jedynie szczerze szczęśliwą osobą, był Vincent, który nie posiadał się z radości mogąc wreszcie wydostać się z puszczy, wejść do swojego metalowego skarbu i pojechać do jakiejś knajpki na jajecznice z bekonem i pyszną, gorącą kawą z mlekiem. Ach... aż mi zaburczało w brzuchu na samą myśl. Szkoda, że nie miałam czasu na śniadanie. Ale dzisiaj po szkole zrobię zakupy i może przygotuje na obiad coś dobrego jak spaghetti.
- Dobra, to ja będę się zbierał! - rzucił Kastiel, salutując mi dwoma palcami. Nie wiem czemu poczułam się wtedy smutno. Przegryzłam delikatnie dolną wargę, po czym przebiegłam przez drogę.
- Nie chcesz z nami jechać? Jest miejsce! - powiedziałam, widząc jak leniwie wraca się do lasu. Odwrócił się wtedy i obalił moją ofertę szelmowskim uśmiechem.
- W takim stanie? Śmierdzący, bez plecaka i fajek? Mam zbyt dużo fanek, by tak je rozczarować! - odparł rozbawiony. Kiedy to powiedział mimowolnie uniosłam kąciki ust, w pogardliwm wyrazie. Vincent z przejęciem wyjmował kluczyki ze spodni, odblokowując drzwiczki samochodu. Zostawiając w oczekiwaniu odpowiedź czerwonowłosemu, zdjęłam z ramion wilgotny plecak, otworzyłam bagażnik i wrzuciłam go do środka.
- Dużo to ty masz, ale nie poukładane w głowie! - stwierdziłam zamykając z trzaskiem klapę poczciwego rzęcha. Mój brat już wślizgnął się do jego wnętrza w poszukiwaniu zapasowej paczki papierosów. Nie myśląc o nim spojrzałam za siebie, lecz w miejscu Kastiela zobaczyłam tylko pokryty rosą krzak.
- Co za dupek... tak zostawiać w czasie rozmowy. - mruknęłam. Z rezygnacją włożyłam dłonie do kieszeni i kopiąc po drodze przypadkowe kamyki również wsiadłam do pachnącego wilgocią fiata, obezwładniającego moje nerwy mroźnym powietrzem...
~*~
- Zabije skurwysyna! - wrzasnęłam na całe gardło a Vincent o mało co nie wywołał wypadku przez mój gwałtowny krzyk.
- Zwariowałaś?! Co się stało?! - huknął odzyskując kontrolę nad pojazdem. Z wściekłością zacisnęłam zęby i jeszcze raz spojrzałam w przednie lusterko, by upewnić się czy to aby na pewno nie sen... niestety, kurwa nie!
- Ten pojeb zrobił mi malinkę na szyi!
Znasz to uczucie, gdy po jakimś wyczerpującym przedziale czasu i z wysiłkiem pisanych rozdziałów, nadchodzi ta notka w której wręcz mimowolnie wychodzą z ciebie słowa a wena uśmiecha się do ciebie anielsko? Ach, doświadczyłam tego właśnie pisząc ten rozdział. To było takie przyjemne, zabawne... zrelaksowałam się XD Mam nadzieje, że i tobie się podoba, proszę pokaż mi twoją opinie w komentarzu. Już w następnym rozdziale pierwszy dzień szkoły. Nowe postacie, nowe życie, nowe problemy. Czy imię Debra niesie ze sobą klątwę, od której w Forks nasza bohaterka nigdy nie zazna spokoju?
Kastiel się zawsze mści! XD ahahah, normalnie z trzy razy spadłam z krzesła czytając ten rozdział, i do tego jest tak przyjemnie długi a nie na dwie linijki jak ostatnio zaczyna być popularnie na bloggerze *-* jestem zachwycona, serio. Trzymaj tak dalej bo ja dodoaje sobie twojego bloga do zakładek i czekam niecierpliwie na następną notkę. Ale nie każ mi czekać za długo okej?
OdpowiedzUsuńSwietne ;)
OdpowiedzUsuńKassi taki wkurzony xD
Czekam na next Pozdrawiam i zycze weny ;)9
Jaka beka z tych dwojga ;D i ta akcja z malinką bezcenna
OdpowiedzUsuńnawet nie wiesz jak ja się uśmiałam czytając Twoje opowiadania , nie mogę się już doczekać nexta , pozdrawiam i życzę weny
OdpowiedzUsuńTo się dopasowały do siebie dwa zboczuchy XD nie no konwersacje pomiędzy debrą i Kastielem są świetne, takie lekkie do czytania, aż pragnę więcej! Czemu muszę tak długo czekać co? Ja nie chce 4 czerwca tylko teraz T^T
OdpowiedzUsuńŚwietne, zapraszam do siebie jest już 3 rozdział
OdpowiedzUsuńhttp://slodkiflirtlysander.blogspot.com/2015/05/rozdzia-3.html?m=1