"Dziś moje żywiołowe, pyszne, nie nakarmione zwierzę zagłusza swym wyciem głodnym przecudną symfonię snów świetlistych."
~ Z dedykacją dla wszystkich fanek Kastiela.
(Dziewczyny ile wy macie cierpliwości do tej czerwonej małpy?)
Zrezygnowana nacisnęłam guzik na schowku ze strony pasażera i po długim grzebaniu, wyciągnęłam ze środka wczoraj zapomnianą przeze mnie kosmetyczkę - małe, plastikowe pudełeczko upaćkane smugami maskary i klejącymi się plamami błyszczyka. Oczywiście otworzyłam je z lekkim oporem, gdyż zamek znikąd zaciął się i zatrzasnął na dobre. Nie byłam jednak zdziwiona tym, że cały świat znów stał mi na drodze, a ulica jakby na złość stała się bardziej wyboista, sprawiając, że ręka trzęsła mi się jak przy ataku epilepsji. Z twardymi nerwami sięgnęłam po podkład w kremie, po czym spokojnymi ruchami otworzyłam tubkę i jej zawartością posmarowałam sobie zaczerwienione miejsce. Potem szybciutko odłożyłam rzeczy na swoje miejsce i jakby nigdy nic zatrzasnęłam schowek.
- Chcesz mi powiedzieć, że ten koleś zrobił ci malinkę, gdy spałaś? - wycedził Vincent przez zaciśnięte zęby, przerywając wreszcie momenty długiej i niezwykle niezręcznej ciszy między nami. Był czerwony jak dojrzały pomidor a właściwie to tak kipiał ze złości, że jego karnacja przechodziła w purpurę. Dłonie zaciskał, na pokrytej wyblakłym materiałem kierownicy tak mocno, że prawdopodobnie byłby w stanie ją złamać w każdym momencie. Widząc to, nie wiedziałam zbytnio co powiedzieć, by nie wywołać trzeciej wojny światowej, więc tylko pokiwałam głową i w geście obronnym oparłam głowę o szybę, zwiększając między nami dystans, na tyle ile było to możliwe...
- Nie przejmuj się, w sumie to moja wina. - powiedziałam nim mogłabym porządnie ugryźć się w język.
- Jak to twoja? - wysyczał nie odrywając wzroku od wąskiej drogi, wokół której rozciągał się las bez jakichkolwiek znaków życia ze strony cywilizacji. Gdyby mnie teraz zamordował to ciało ukryłby bez problemu. Pomyślałam blada jak ściana.
- No bo... jest taka możliwość, że jazrobiłamutosamo... - Drugą część zdania wypowiedziałam przeraźliwie cicho i na zaledwie jednym wdechu, przez co brat w sekundę spojrzał na mnie z wysoko podniesionymi brwiami. Zaraz potem na szczęście znów wpatrzył się w obraz przed sobą, ale jego mina na pewno nie wyrażała zadowolenia. Przetarł nos ręką i westchnął.
- Możesz mówić po ludzku? - spytał lekko spokojniejszym tonem. Pokręciłam szybko głową odmawiając. Zdenerwowana zaczęłam wyłamywać sobie spocone palce, co robiłam zawsze, kiedy miałam w zwyczaju coś ukrywać i każdy członek mojej rodziny włączając Vinca dobrze o tym wiedział.
- Dobra, nie ważne. I tak dorwę tego zboczeńca. - mruknął posępnie, po czym zmienił bieg i mocniej docisnął gazu. Przegryzłam wargę. To się wpakowałam w niezłe bagno...
~*~
- Okej... papiery dla dyrektorki masz w przedniej kieszeni a pieniądze na lunch zostawiłem ci w piórniku, bo nigdy nie wiadomo. Plan lekcji dostaniesz, więc na dziś wzięłaś tylko kilka zeszytów i przybory. Telefon masz. Wszystko masz... czy ja o czymś nie zapomniałem? - zapytał mnie mój brat, ze zmartwionym wyrazem twarzy. Po raz kolejny podrapał się po głowię i rozglądnął się dookoła, jakby przechodzące obok nas grupki uczniów miały w jakikolwiek sposób mu doradzić. Uśmiechnęłam się z politowaniem. Vinc po raz kolejny robił z siebie kompletnego idiotę dla mojego dobra. Nie powinien się tak trudzić, przecież sama dam sobie radę. Rozczulona przerzuciłam sobie beżowy plecak przez ramię i ostrożnie zamknęłam bagażnik. Pokrzepiająco poklepałam Vincenta po plecach, po czym lekko go przytuliłam, na co od razu rozluźnił mięśnie i głośno wypuścił powietrzę z płuc.
- Mam wszystko Vinc, nie martw się już. - wyszeptałam i oddaliłam się od niego z promiennym uśmiechem. Brunet odwzajemnił ten gest niepewnie, choć jego serce wciąż wydawało z siebie mocne serie uderzeń. Przytaknął mi bez słowa i w opiekuńczym geście poczochrał mnie po włosach.
- Uważaj na siebie okej? Liceum nigdy nie było bezpiecznym miejscem, przynajmniej nie dla naszej rodziny.
- Vincent... nie skończę jak mama i tata, dam sobie radę. Tak samo jak zrobiłeś to ty. - Dałam mu rozbrajającego kuksańca w bok. Nie zaśmiał się niestety, ale widać, że poprawiłam mu morał.
- Masz racje, na pewno dasz sobie radę, w końcu my jesteśmy te same geny, nie? Ech... to widzimy się potem. - rzekł oddalając się tym samym powoli z powrotem do warczącego samochodu. - A! I nie zbliżaj się więcej do tego Kastiela zrozumiano? Ma szczęście, że go nie spotkałem, tego zboczeńca co mi siostrę gryzie dla zabawy. - dodał, otwierając drzwiczki. Przewróciłam oczami.
- Dobrze, obiecuje. - mruknęłam, co oczywiście było kłamstwem.
- To pa! - krzyknął jeszcze, nim zamknął się w środku.
- Do zobaczenia!
Już po chwili z rury wydechowej wydobył się nieprzyjemnie drapiący w gardło dym i rzęch z podejrzanym gruchotem ruszył przed siebie. Vincent wykręcił nim zgrabny manewr i minął moją sylwetkę z gracją emerytowanej baleriny. Zaśmiałam się. Kaskader się znalazł jeden. Najlepsze, że jego wyczyny na szkolnym podjeździe zauważyła przynamniej z połowa stojących tu nastolatków, na co wszyscy zareagowali dość zdzwionymi minami... i to nie tylko w jego stronę.
Zmarszczyłam brwi, po czym z grymasem na twarzy odwróciłam się do tyłu: Przede mną rozciągał się ogromny, wyłożony betonem parking, na którym stała niezliczona ilość aut we wszystkich możliwych barwach. Nie jedno było w gorszym stanie od rzęcha, gdzie nie gdzie poobijane lub z powyrwanymi błotnikami. Były nawet z dwa samochody w kolorze różowym, eleganckie srebrne volvo i ogromny dżip z dwoma głośnikami na bagażniku oraz reflektorami nad przednią szybą. Całość jednak, przedstawiała jedynie szczyptę harmideru, jaki rozciągał się zaraz z tyłu... Pomarańczowe liceum długości porządnego statku wycieczkowego, nie wliczające do swojej długości o połowę mniejszej sali gimnastycznej oraz oddzielnego budynku, wprawiło mnie w momentalne otępienie. Delikatnie rozchyliłam usta, przyglądając się temu gigantowi w kolorach dojrzałego owocu, przypominającego mi bardziej stadion niż szkołę. Nie było możliwości, żebym się tam nie zgubiła. Wysokość trzech pięter i prawdopodobna ilość klas w środku przedstawiała się niezwykle nieciekawie. Nie ma opcji, by ta szkoła pojmowała tylko liceum, pewnie znajduje się tam podstawówka i gimnazjum bo to po prostu nierealne, by tak małe miasteczko miało tak wielką placówkę z takim małym budżetem...
Kiedy wreszcie wyrwałam się z otępienia, niezdecydowanym krokiem postanowiłam zeskoczyć z chodnika i ruszyć na spotkanie z przeznaczeniem. Nad moją głową znów zbierało się na deszcz. Zielona bluza którą naciągnęłam sobie na cienki sweter nie była w stanie zastąpić ciepłej, zimowej kurtki, przez co już w połowie drogi do głównej placówki moje ramiona delikatnie drżały pod wpływem mrozu wymieszanego z wilgocią. Potarłam sobie ramiona. Oziębła minęłam kolejne auto i plotkujących przy nim uczniów, zmniejszając raz po raz odległość między mną a budynkiem. Tenisówki ciapały mi cicho w płaskich kałużach. Kiedy w końcu dobiegłam do podwójnych drzwi, bez wahania popchnęłam je i wkroczyłam do kremowego korytarza, łaknąc odrobiny ciepła.
Po mojej lewej i prawej stronie, stały długie rzędy metalowych szafek, rozdzielane czasami wąskimi drzwiami w różnych kolorach. Pomieszczenie choć niebywale długie oraz szerokie, było przeraźliwie opustoszałe i oprócz mnie i kilku innych chłopaków wciąż nie było nikogo w środku. Chciałam sobie odpocząć... rozgrzać się, ale zamiast tego postanowiłam zabrać się do roboty. Zdjęłam i rzuciłam na ziemię moją torbę. Rozpięłam ją, wyjęłam ze środka plik kartek spięty różowym spinaczem, po czym ponownie sięgnęłam po bagaż. Kartki miałam dać dyrektorce, lecz nie mając zielonego pojęcia o jej położeniu, odruchowo ruszyłam w stronę żywo dyskutujących nastolatków zamierzając spytać ich o pomoc.
- Hej. - rzekłam wątpliwe, przerywając im znienacka.
- ...Potrzebujesz czegoś? - dopiero po dobrej minucie nieprzerwanej pomiędzy sobą konwersacji, odezwał się łaskawie ten stojący najbliżej mnie. W sumie było ich trzech: jeden wyższy ode mnie o głowę, drugi niższy o tą samą ilość i trzeci patrzący na mnie z góry, choć byliśmy prawie takiego samego wzrostu. Ten co ze mną rozmawiał, był brunetem o szarych oczach, bladej cerze i paskudnym uśmiechu przypominającym mi szkolnych delikwentów. Przy jego prawicy stał ubrany całkowicie na czarno blondyn, z lazurowymi tęczówkami oraz masą kolczyków w dolnej wardze. Na końcu zwróciłam jeszcze tylko wzrok na dobrze umięśnionego szatyna w spodniach moro i opinającym klatkę piersiową podkoszulku, podkreślającym jego szmaragdowe spojrzenie. Na szyi dzwoniły mu dwa nieśmiertelniki a w buzi trzymał doszczętnie wymiętoszoną wykałaczkę. Przez chwilę również na mnie spojrzał, ale szybko go znudziłam, bo niedługo potem wbił swój hipnotyzujący wzrok w sufit, sugerując brak zainteresowania mą osobą.
- Jestem nowa i mam zanieść pewne papiery dyrektorce ale nie wiem gdzie jest, nie moglibyście mi pomóc? - poprosiłam grzecznie, lecz uśmieszek lidera wyraźnie mnie obrzydzał. Blondyn parsknął cicho, a jego wzrok wyraził rozbawienie, jakbym powiedziała jakiś dobry żart. Zignorowałam go i po raz kolejny wymusiłam się na słodki uśmiech.
- Nówka? - mruknął brunet, ilustrując mnie wzrokiem.
- I do tego niezła sztuka. - dodał niebieskooki. Zmarszczyłam brwi. Sztuka? Czy ja wyglądam jak bydło na sprzedaż?
- Nie słuchaj tych zboczeńców. - Napięcie pomiędzy nami rozładował melodyjny pomruk szatyna, luźnie opartego o szafki z dłońmi wepchniętymi w kieszenie. Gdy po raz kolejny na mnie zerknął, jego tęczówki wyrażały dyskretną życzliwość. - Na końcu korytarza po lewej stoi pokój gospodarzy. Nataniel zajmie się twoimi dokumentami i da ci wszystko co potrzebne. - dodał.
- Ale nie licz, że jego ładna buźka jest dostępna. Jak nie będziesz ostrożna to pewna suka w koronkowej spódnicy wydrapie ci oczy. - dorzucił blondyn, szczerząc do mnie idealnie białe zęby.
- Suka? - zapytałam z podniesioną brwią.
- Dokładnie Melania Moore. - stwierdził szatyn. - Dziewczyna pomagająca mu w pracy.
- Nie sądzę, by ktoś z personelu szkolnego mógłby mnie interesować. - powiedziałam, wyobrażając sobie siwego czterdziestolatka z parą okularów na nosie i kaszmirowym swetrem na ramionach. Cała trójka popatrzyła się wtedy na mnie wymownie, wymieniając między sobą porozumiewawczę uśmiechy.
- Nataniel nie jest nauczycielem a uczniem, jak ty czy ja.
- Och... - pojmując nareszcie o co im chodziło, docisnęłam mocniej plik kartek do piersi. - I tak nie rozumiem, jak ta rozmowa przeszła na tego typu tory. Jestem tu, by się uczyć a nie szukać miłosnych przygód... no cóż. Dziękuje wam, mogę wiedzieć jak się nazywacie? - spytałam z czystej grzeczności.
- Ja jestem Col. - rzucił brunet.
- Mike. - Blondyn obdarował mnie kolejnym uśmiechem.
- Kentin. A ty? - skończył szatyn.
- Debra White. Miło poznać. - powiedziałam, ale spojrzeniem zwrócona byłam jedynie do Kentina. Tylko jemu byłam szczerze wdzięczna.
W tym samym momencie, nad naszymi głowami rozległ się odgłos dzwonka, ogłaszającego wszem i wobec rutynowe rozpoczęcie lekcji. Kichnęłam cicho. Jeszcze raz podziękowałam trio buntowników, po czym widząc ilość wchodzących do środka uczniów szybko skierowałam się do wcześniej wyznaczonego mi miejsca...
~*~
Stojąc przed białymi drzwiami, obwieszonymi elegancką plakietką z napisem "pokój gospodarzy", moje myśli chcąc nie chcąc wróciły do mojej poprzedniej konwersacji z nowo poznanymi uczniami. Ciekawe jaka jest ta Melania? Pomyślałam unosząc dłoń, by zapukać. Wykonałam kultularny gest trzy razy, po czym cierpliwie zaczęłam wyczekiwać aż mnie ktoś zaprosi. Na szczęście ciche proszę, rozległo się za powierzchnią drewnianych wrót, zaledwie parę sekund potem. Wzdychając więc z ulgą, położyłam dłoń na pozłacanej klamce, nacisnęłam ją i otworzyłam sobie przejście popychając do przodu drzwi.
- Dzień dobry. Szukam Nataniela. - wydusiłam z siebie spokojnie, przekraczając próg mroźnie niebieskiego pokoju. Pomieszczenie było pogrążone w kompletnym chaosie: choć małe i posiadające zaledwie dwa biurka oraz parę szaf, wszędzie gdzie tylko było możliwe leżały papiery oraz inne dokumenty, na których o mało co się nie poślizgnęłam.
- Uważaj, mamy tu mały bałagan. Potrzebujesz czegoś?
Czyiś ciepły ton sprawił, że momentalnie zapomniałam o całym bałaganie panującym u moich stóp. Zaciekawiona uniosłam głowę, krzyżując spojrzenie z widokiem dużych, bursztynowych oczu, w których szalały energiczne ogniki. Wysoki blondyn o uroczym uśmiechu poprawił swoją pozycje na biurowym krześle za biurkiem, po czym dość formalnym ruchem zacisnął mocniej swój błękitny krawat, dobrze komponujący się z białą koszulą i zaprosił mnie gestem dłoni do podejścia bliżej. Mimowolnie podeszłam do niego, jak popchana przez nieznaną siłę, przy tym ani razu nie potykając się na żadnym z szalejących po pokoju obiektów. Byłam pewna, że to on był Natanielem o którego chodziło Kentinowi. Nie mogło być inaczej...
- Przyszłam oddać moje dokumenty.
- Ach, ty musisz być Debra. - wymawiając moje imię niezauważalnie zrzedła mu mina. Wyciągnął ręke po kartki, które praktycznie wymięłam już w nie nadające się do niczego strzępki. Bez słowa podałam mu to czego chciał. Nat szybko przejechał po nich uważnym spojrzeniem, po czym z ciepłym wyrazem twarzy odłożył je na inne pliki dokumentów, otworzył jedną z półek biurka i wyciągnął z niej jakieś kwitki.
- Wszystko się zgadza. - powiedział tonem lekarza mówiącego ci, że jednak nie masz raka i podał mi papierki, które przyjęłam niechętnie. - To twój plan lekcji oraz rozkład poszczególnych klas, do tego masz jeszcze twój numer szafki oraz kod i tak w ogóle to ja jestem Natanielem którego szukałaś. Słyszałem, że śledzisz kierunek literatyczno-historyczny, wiesz, uczęszczam na te same zajęcia. - dodał głosem, który powoli zaczynał robić się monotonny. Tamci troje mieli rację: ładny jest, ale do tego wydaje się być nudny jak but... to pewnie wina jego pracy.
- Owszem zapisałam się na taki, gdyż uważam go za najbardziej interesujący, cieszę się więc, że będziemy mieli szansę spotkać się później Natanielu. Dziękuje. - Chłopakowi delikatnie zaróżowiły się policzka. Z uśmiechem pomasował się po karku.
- To drobiazg.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Żegnając się z gospodarzem, zgrabnie wyminęłam wszystkie pudła, po czym wyszłam leniwym krokiem z pomieszczenia, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Zadowolona z mojego spotkania z chłopakiem jeszcze raz postarałam się zmyć z ust szczęśliwy wyraz i ostrożnie przerzuciłam wzrok na otrzymany plan lekcji.
- "Owszem zapisałam się na taki, gdyż uważam go za najbardziej interesujący, cieszę się więc, że będziemy mieli szansę spotkać się później Natanielu. Dziękuje." - Dobrze znany mi głos, przesiąknięty pogardą oraz rozbawieniem, sprawił, że zamarzła mi krew w żyłach. Odruchowo zacisnęłam kartkę w mojej ręce i gwałtownie odwróciłam się na bok, momentalnie namierzając opartego o ścianę Kastiela. Ubrany on był w czerwoną bluzkę z logo grupy rockowej, skórzaną ramioneskę, szerokie spodnie z łańcuchami i stare tenisówki. Na włosach pozostały mu resztki mżawki, jaką napotkał na zewnątrz.
- Och Natanielu... - dodał z maślanymi oczami. Słysząc to zazgrzytałam zębami.
- Ty! - warknęłam podchodząc do niego. - Znalazłam cię ty czerwona małpo bez mózgu i cienia moralności! - Kastiel na to uśmiechnął się ukazując rząd zębów z bardziej niż powinno naostrzonymi kłami. Wyglądał jak wilk z krwistą czupryną.
- Szukałaś mnie skarbie? - spytał.
Hah, kolejny rozdział za nami i muszę przyznać, że idzie to szybciej niż przypuszczałam. Co do postaci to pojawią się w zakładce "bohaterowie" gdy tylko znajdę odpowiednie zdjęcia. Ten post jakoś mnie nie zachwyca... może dlatego, że jest taki nudny i pisany w nocy! Ech, no nie wiem :/ pozostawmy ten temat bez komentarza. Ja się więc tu z wami żegnam, zapraszam was do komentowania, całuje oraz serdecznie pozdrawiam. Do następnego rozdziału!
I oto się zjawiam!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero teraz, ale miałam testy i ten no... nieważne.
Historia jest super chodź z początku przeraziła mnie ich wielkość.
Debra powiadasz? No ciekawie będzie.
Zostawiam kawałek weny i mknę dalej.
Pozdrawiam :).
Ps. U mnie kolejny xd
Dziękuje bardzo za komentarz, nawet nie wiesz jak to mnie motywuje do dalszej pracy, serio *-* ten kawałek weny na pewno się przyda. Również cię serdecznie pozdrawiam :*
UsuńZarąbisty:-) , tak samo jak wszystkie Twoje opowiadania:-) , uwielbiam czytać Twoje opowiadania i już nie mogę się doczekac nowego rozdziału , pozdrawiam i życzę weny
OdpowiedzUsuńDziękuje, to naprawdę miłe z twojej strony >< ciesze się, że jednak ktoś czyta te moje małe badziewia :*
UsuńJest po prostu wyśmienity... Kassi jest za mało niegrzeczny 😈 To chyba nie w jego stylu xD
OdpowiedzUsuńEj no jak możesz? Przecież w całym rozdziale ma z trzy kwestie XD ale ty masz ciężkie wymagania... no nic, dzisiejsza notka jest tylko przedsmakiem, bądź cierpliwa :*
UsuńŚwietny. Nic dodać nic ująć :D Czekam z niecierpliwością na następny :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*