środa, 24 czerwca 2015

Rozdział szósty. Cisza przed burzą bywa jedynym z efektów ubocznych, w razie zawstydzenia skieruj się do najbliższego lekarza lub farmaceuty

"Niesamowita rzecz z tą przeszłością, tak dziwnie czeka w ciszy, przyczajona, niewidoczna, niemal jakby jej w ogóle nie było. Człowiek poddaje się pokusie myślenia, że znikła, że już nie istnieje. A później jak bażant wypłoszony z ukrycia krzyczy przejmująco - eksplozja dźwięku, koloru i ruchu - jest przerażająco żywa..."
~ John Verdon. Wyliczanka.

      Ponownie przypatrzyłam się szkarłatnej czuprynie Kastiela, myśląc intensywnie nad pretekstem którym mogłabym go zaczepić, unikając przy tym nie potrzebnych zacięć w konwersacji. Zwrotnie zilustrowałam wzrokiem jego zasłonięty kark, przeniosłam się na masywne ramiona, po czym naburmuszona pustką w mym umyślę, zapełniłam powietrzem polika i oparłam łokieć na ławce, kładąc tym samym głowę na otwartej dłoni. Moja rozgniewana, wewnętrzna bogini przechadzała się nerwowo po pustym pokoju obłożonym czarno-białymi kafelkami. Jej wysokie obcasy stukały o podłogę, a mnie aż pieniło z poirytowania. Co by się stało, gdybym teraz pociągnęła go za rękaw kurtki i zagadała jakimś przypadkowym tekstem? Pomyślałam desperacko ale bogini pokręciła głową stanowczo. Tylko bym zrobiła z siebie idiotkę, bo znając życie momentalnie język zawiązałby mi się w supeł. Dylemat ten jednak wciąż chodził mi po głowie, irytując tak samo jak mimowolnie stukanie paznokciami o śliskie drewno na którym położyłam rękę. Zmarszczyłam nos tak mocno, że aż pojawiła się na nich masa malutkich zmarszczek.
      Znienacka jak nożem uciąć, rozległa się piskliwa fonia szkolnego odbiornika pozorującego normalny, dzwonek ogłaszający przerwę. Zrezygnowana uderzyłam czołem o ławkę a moja bogini rzuciła się na fotel w którym schowała się tak, że aż nie sposób było dojrzeć jej zawiedziony wyraz twarzy. Po chwili, w geście kapitulacji rozmasowałam sobie palcami miejsce w którym zderzyłam się z drewnem, spakowałam grzecznie wszystkie przybory z powrotem do plecaka i podniosłam się powoli do pozycji stojącej śledząc przy tym przyciemnionym spojrzeniem wszystkich zbierających się uczniów. Czułam jak krew wrze mi w żyłach.
- I pamiętajcie, że w poniedziałek sprawdzian! - krzyknęła pani profesor nim sama zeskoczyła z biurka i zabrała się za odczepianie oraz zawijanie długiego kabla od swojego laptopa. Przewróciłam rozdrażniona oczami na tą nowinę, cóż to była za piękna wiadomość! Sprawdzian nie dość że, kilka dni po przeprowadzeniu się do zupełnie innego świata, to jeszcze oparty na argumencie którego nawet nie zanotowałam sobie w zeszycie! To wszystko twoja wina Kastiel! Mój wyraz oczu przypominał ten, gdy rozjuszonemu demonowi odebrało się duszę. Blada ze złości zamroziłam spojrzeniem odwróconą sylwetkę Kastiela i załamana zaczęłam kierować się do wyjścia, tuż za entuzjastycznie plotkującym trio dziewczyn przeróżnych pochodzeń kulturalnych. Przechodząc nawet nie zauważyłam, że Lysander zmartwiony moją pogodą ducha przypatrywał się moim poczynaniom w milczeniu, a Kastiel dyskretnie odprowadzał mnie wzrokiem do samego wyjścia, lecz szczerze, nie miałam absolutnie żadnej ochoty tego zauważyć.
     Owiana mroczną aurą wzięłam głęboki oddech i pozwoliłam stopą odzianym w ulubione tenisówki przejść przez próg auli, przekraczając tym samym niewidzialną linię pomiędzy chwilową wolnością, a załamaniem szkolnymi przedmiotami. Na szczęście, gdy tylko poczułam charakterystyczny zapach wymieszanych woni perfum i lekkiego odoru potu tych którzy właśnie skończyli rekreacje, mój morał drastycznie podskoczył wzwyż, dzięki czemu raźniej udało mi się wyminąć wszystkie zasłaniające mi drogę osoby. Nareszcie mogłam się spotkać z Melanią. Dyskretnie uśmiechnięta ruszyłam na koniec korytarza, ciesząc się głosami plotkujących nastolatków, których było zadziwiająco wiele. A tu jedni porównywali "Fast and furious" do nie dawno dostarczonych do pobliskich kin "Transformersów", tu drudzy kłócili się o to jakiego koloru była bluzka nauczycielki od Francuskiego... no cóż. Ogólnie harmider był ogromny. Nie mogłam nawet usłyszeć własnych myśli, lecz gdyby były trochę głośniejsze na pewno wyrażałyby radość, jak nic! Nie mogłam powstrzymać następnego uśmiechu.
     Gdy dotarłam do miejsca umówionego spotkania, Melania już mnie wyczekiwała, a właściwie to zapominała o czasie i miejscu rozmawiając entuzjastycznie z lekko zanudzonym Natanielem. Zaciekawiona zatrzymałam się więc w połowie kroku, po czym używając jakiegoś wysokiego chłopaka jako muru, wytężyłam słuch i zaczęłam z trudem śledzić ich rozmowę.
- Naprawdę mi pomogła! - powiedziała szatynka, próbując przekrzyczeć ogłuszający rumor. Blondyn przytaknął jej w milczeniu i odwrócił wzrok, przelatując nim po wszystkich głowach znajdujących się w jego zasięgu. Widać było, że bardzo świerzbiły go nogi. Chciał uciec, czego niestety dobre wychowanie kategorycznie zabraniało. Zamyśliłam się na moment. Ile było możliwości, że to właśnie on był chłopakiem który ją odrzucił? Jakby o tym pomyśleć to wiele, ale czy te przyjacielskie relacje nie powinny były być w takim razie ciut bardziej napięte? Ale skoro wszyscy mówią, że w jej obecności o Natanielu nie można było nawet wspomnieć, to raczej nie było co do czego mieć wątpliwości. Po raz kolejny westchnęłam.
- To ma ciężkie życie dziewczyna. - pomyślałam na głos.
     - Skoro robię ci za schron to mógłbym chociaż wiedzieć o kim mowa? - chłopięcy głos rozbrzmiał mi niedaleko ucha. Zdezorientowana podniosłam podbródek, natykając się głowę wyżej na rozbawione spojrzenie szafirowych tęczówek. Nawet nie zauważyłam kiedy położyłam dłonie na ramieniu bruneta i przybliżyłam się zerkając ukradkowo na tamtą dwójkę. Zawstydzona szybko odskoczyłam do tyłu i schowałam ręce za plecami. Zarumieniłam się. Nieznajomy z figlarnym wyrazem twarzy wypchnął biodro w prawo i położył na nim zaciśniętą pięść, wpatrując się w mnie kompletnie rozluźniony.
- Wybacz, nie wiem co mnie naszło. - stwierdziłam skruszona.
- Nigdy cię tu nie widziałem. - odparł. - jesteś prywatnym detektywem? - spytał z błyskiem w oczach. Parsknęłam cicho, nieudolnie powstrzymując napad śmiechu. Marny byłby ze mnie detektyw, skoro już zostałam odkryta.
- Mam na imię Debra i nie, nie jestem prywatnym detektywem. Niestety jestem tylko nową uczennicą nie lubiącą tajemnic. - powiedziałam i wyciągnęłam do niego rękę. Uścisnął ją bez wahania, po czym zaczął nią gwałtownie trząść. Bransoletka na jego nadgarstku, zrobiona całkowicie z kamyczków w barwach przechodzących od błękitu do bieli, zadzwoniła cicho, kiedy kamyki obiły się o siebie będąc zbyt luźno zawiązane na ciasnym, czarnym sznurku.
- Jestem Armin Crown, też przeprowadziłem się do Forks od niedawna. - odparł widocznie zadowolony moją prezentacją. W sercu zakiełkowało mi nasionko uciechy. Ktoś pochodzący z zewnątrz... ktoś normalny z kim można porozmawiać... co za ulga!
- A skąd tak właściwie pochodzisz? - spytałam zaciekawiona.
- Z Anglii, a ty? - rzucił wciąż trzymając w uścisku moje palce.
- Chicago. - odrzekłam, czując jak ręka zaczyna mi się pocić.
- Super! Mój wujek załatwił tam sobie kiedyś dwa miesiące w pace! Nawet nie wiesz jaki miałem z tego ubaw! - powiedział jakby nigdy nic. Wykrzywiłam usta w niemrawym uśmiechu. Ludzie którzy nie byli w Chicago znają je tylko z jednej strony - tej przepełnionej bójkami, wysokimi budynkami i złotymi zębami - ale to przecież nie wszystko! Wreszcie wyrwałam dłoń i potarłam ją sobie ostrożnie o spodnie.
    - Jess! - Melania nareszcie mnie znalazła i podbiegając uwiesiła mi się na ramieniu. Armin spojrzał na mnie wtedy zdzwiony.
- To przezwisko, jeśli chcesz to też możesz mi mówić Jessica. - zapewniłam, posyłając uśmiech pachnącej wanilią szatynce.
- Nie omieszkam. - powiedział, po czym pomachał mi i zwrócił się w swoją stronę zostawiając nas same. Trzymana przez Mel ukradkowo rzuciłam okiem na miejsce w którym chwilę temu dusił się główny gospodarz. Jak podejrzewałam, zniknął.
      - I jak tam po lekcji? - zapytała mnie, kiedy obie oparłyśmy się o morelową ścianę na prawicy pokoju gospodarzy.
- No wiesz... - mruknęłam. - lekcja jak to lekcja. Dłużyła się niemiłosiernie. - dodałam.
- Masz potem matematykę, prawda? - Wzruszyłam ramionami.
- Już sama nie wiem... - stwierdziłam.
~*~
    Po pogadance trwającej wieczność, wreszcie ogłoszono koniec przerwy dzięki czemu wyciśnięta z sił pomachałam Melanii i powoli popędziłam do dobrze znanych mi już schodów. 
    Szatynki nie trzeba było o nic pytać, ona sama powiedziała mi gdzie mam następną lekcje i nieświadomie naprowadziła na dobrą drogę do klasy, gdy z zachwytem opowiadała jak to szkoła nie dawno wymieniła wszystkie drzwi i okna drugiego piętra. Nie żeby mnie to interesowało, ale wszystkie informacje do czegoś się przydały. Na przykład te w których opowiedziała mi o niedawno urządzonym koncercie w którym zagrała nieznana mi Iris, Kastiel, Lysander i Nataniel, albo o wpadce, podczas której pewna dziewczyna o imieniu Sucrette pomazała szafkę siostrze blondyna w biały dzień robiąc z siebie pośmiewisko. Za każdym razem, gdy to sobie przypominałam chciało mi śmiać tak bardzo, że w trakcie wchodzenia po stopniach cały czas prychałam. Jak można było być tak głupim? Nie pojmowałam niektórych ludzi.
    Kiedy znalazłam się na górze, z ulgą zauważyłam, że do klasy stojącej nieopodal miejsca w którym po raz pierwszy spotkałam Mel, powoli zbliża się zamyślony Lysander. Widząc jego lśniące czystością kosmyki, moja dłoń mimowolnie powędrowała do góry a usta otworzyły się krzycząc:
- Lys! - powiedziałam, machając by zwrócić na siebie uwagę. Przez moment nie pojął skąd go wołałam, jednak gdy wreszcie zauważył jak wymachuje grabiami na lewo i prawo, uśmiechnął się miękko, po czym odwzajemniając gest w bardziej subtelny sposób poczekał aż do niego podbiegnę i jeszcze szerzej uniósł kąciki ust.
- Cześć. - wysapałam.
- Cześć. - odparł. Miałam wrażenie, że czekał aż coś powiem ale w sumie to sama nie wiedziałam co, jak i gdzie.
- Spóźniony? - wydukałam, próbując nie poddać się hipnotyzującemu działaniu jego przepięknych tęczówek.
- W rzeczy samej. Ktoś mnie popchnął przez co upuściłem notatnik. Przez całą przerwę nie mogłem go znaleźć, a potem okazało się, że ta sama osoba odłożyła mi go na pobliską szafkę. - rzekł z cichym westchnięciem. Zachichotałam.
- Ciekawy sposób na spędzanie czasu wolnego.
- No cóż... bywam trochę niezdarny. - stwierdził, a policzka delikatnie mu się zaróżowiły. Zawstydził się biedaczek.
      - "Trochę"? Nie bądź taki skromny Lysandrze, opowiedz rudzielcowi jak to zgubiłeś twój ukochany notatnik a potem okazało się cały czas miałeś go w plecaku. - Nagle do naszej konwersacji dołączył się nieproszony gość. Krew mnie zalała kiedy ręce tego "kogoś" objęły mnie od tyłu, a podbródek wylądował na moje głowie. 
- Odwal się! - warknęłam próbując się wyrwać.
- Tylko raz mi się to zdarzyło! - zarzucił mu Lys. Coś takiego serio miało miejsce? Dobrze, że moja złość okazała się silniejsza bo niezbyt chciałam zawstydzić białowłosego chamskim napadem śmiechu. Oburzona odchyliłam szyję do tyłu, krzyżując moje kasztanowe tęczówki z orzechowymi oczami buntownika.
- Czemu się tak do mnie przyczepiłeś?!
- Lubię cię wkurzać, gdy się i rytujesz koło oczu pojawiają ci się zmarszczki i wyglądasz komicznie! - Gwałtownie się zaczerwieniłam. Jak to? Z wysiłkiem podniosłam ręce i palcami przejechałam po skórze pod niewidocznym cieniami spowodowanymi widocznym brakiem snu.
- Nie wystarczyła ci jedna malinka którą mi zrobiłeś? Musisz mi cały czas dogryzać? - warknęłam w trakcie wybuchu, czego zaraz pożałowałam. Jak skamieniała spojrzałam na Lysandra z miną równą mojej. - to znaczy... chciałam powiedzieć, że... w nogi! - pisnęłam próbując popchnąć Kastiela na ścianę i uciec, co niestety mi się nie udało.
- Jak wy właściwie się spotkaliście? - zapytał mnie Lys. Ze zmrużonymi oczami skrzyżował ręce na piersi. Chyba wszyscy zapomnieli już o lekcji matematyki z najbardziej surowym profesorem jakiego posiadało to liceum... Na opustoszałym korytarzu zostałam tylko ja, Kastiel, Lysander i ten cień ukryty niedaleko nas...

Wybaczcie za brak rozdziałów ale ostatnie nie dopisuje mi wena, ten rozdział właściwie napisałam trochę na siłę i nie wiem czy być z niego zadowolona, mam jednak nadzieje, że wam się spodoba. W następnej notce obiecuje, że wszystko stanie się bardziej interesując. Pozdrawiam was serdecznie i życzę dobrych wakacji.
~buziaki!

7 komentarzy:

  1. Mi osobiście podobał się bardzo. Mam nadzieję, że wena przyjdzie do ciebie i zawita na długo.
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Według mnie rozdział jest świetny. Nie mogę się doczekać następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zostałaś nominowana do LBA! Więcej tu:
    http://pomozmiodnalezcmilosc.blogspot.com/2015/07/lba_4.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy dodasz nowy rozdział ?! , pozdrawiam i życzę udanych wakacji

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział. Czekam z niecierpliwością na więcej i życzę weny.
    Z wyrazami głębokiego szacunku dla autorki Nika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS: Zapraszam do siebie: http://nico-di-angelo-heros-z-obozu.blogspot.com/ No to tak jak byś chciała.

      Usuń
  6. Droga Lorelei. Z wielką przyjemnością pragnę ci ogłosić iż zostałaś nominowana do LBA o tutaj: http://nico-di-angelo-heros-z-obozu.blogspot.com/2015/07/normal-0-21-false-false-false-pl-x-none.html i przy okazji zapraszam cię do przeczytania moich wypocin.

    Z wyrazami głębokiego szacunku i uniżenia Nika

    OdpowiedzUsuń